Znów dodaję notkę z tela, więc wybaczcie błędy :x
Część 16-ta.
Aneta:
Czerwona plama na jego koszulce powiększała się. Odruchowo przyłożyłam rękę do miejsca na jego klatce piersiowej, z którego lała się krew. Stracił przytomność.
- Wezwijcie karetkę! - poleciłam głośno, nie mogąc jeszcze zrozumieć co się dzieje.
Jakaś dziewczyna od razu mnie posłuchała. Sprawczyni całego zdarzenia opadła przy nas na kolana, lamentując głośno:
- Co ja zrobiłam?! Przepraszam! Wstań! Nie...
- Zamknij się! - wydarłam się na nią, próbując poukładać sobie w głowie co właściwie się przed chwilą stało. - Jaejoong!? Obudź się. Wytrzymaj... - przyciskałam ranę, ale to mało pomagało. Łzy coraz bardziej cisnęły mi się do oczu - Chole*a! Gdzie ta karetka?!
I w tej samej chwili pojawiła się karetka i radiowóz. Policjanci odciągnęli mnie od niego. Ratownicy od razu się nim zajęli. Przez łzy już prawie nic nie widziałam, zasłaniały mi cały świat. Zabrali go do karetki.
- Mogę jechać z Wami? - spytałam.
- Rodzina?
- Nie.
- Przykro mi... - odparł lekarz, po czym wsiadł do karetki i odjechali.
Rozejrzałam się zdezorientowana, wszędzie światła, lament, hałas, na ziemi plama krwi, jego krwi... Policja zabierająca napastniczkę. Ja sama, pośród tłumu. Rozejrzałam się, a mój wzrok padł na taksówkę - 'No tak!' - podbiegłam do niej, wsiadłam:
- Niech Pan dogoni tamtą karetkę! - poleciłam taksówkarzowi pośpiesznie.
Chwilę później byliśmy już pod szpitalem. Pośpiesznie zapłaciłam, nie zwracając nawet uwagi na to ile daję pieniędzy taksówkarzowi, wzięłam walizki i wysiadłam. Pod szpitalem nie wiadomo skąd już było pełno ludzi. Walizki postawiłam pod ścianą, nie zważając na to czy ktoś je ukradnie, czy nie. Dopchałam się do drzwi, lecz policja oznajmiła sucho:
- Przykro nam. Nikogo nie wpuszczamy. Proszę się odsunąć.
Rozwrzeszczane fanki wokół lamentowały i krzyczały jego imię. Wydostałam się z tłumu, a wtedy zauważyłam, że z samochodu, który właśnie zatrzymał się przed szpitalem wysiadają rodzice Jaejoonga i jego 3 siostry.
- Co się stało?! - wykrzyknęła matka JJ, gdy tylko do mnie podeszła.
- Grupa fanek podeszła do nas. Była kłótnia. - tłumaczyłam szybko, próbując powstrzymać łzy - Jedna sasaeng rzuciła się na mnie z nożem, a on mnie zasłonił.
- Wiedziałam... Wiedziałam, że to wszystko źle się skończy. Czułam to. - rozpłakała się jego matka - Jeśli to wszystko źle się skończy, bądź świadoma, że to wszystko to tylko i wyłącznie Twoja wina! Zapamiętaj to!
- Wiem. - odparłam, wycierając łzy. - Ale nic mu nie będzie, nie umrze, wyjdzie z tego... - powtarzałam próbując przekonać samą siebie.
- Módl się o to, inaczej... Nigdy Ci nie wybaczę. - odparła ze łzami w oczach, po czym skierowała się ku tłumowi fanek.
Ruszyłam za nimi, mając nadzieję, że wejdę z nimi, jednak matka JJ, poinformowała ochroniarza:
- Niech pan nie wpuszcza tej dziewczyny. Nie chcę jej tu widzieć.
Wtedy policjant zastawił mi ręką wejście.
- Przykro mi.
- Ale... Jestem jego narzeczoną. - wyciągnęłam z kieszeni pierścionek, który JJ wcześniej wsunął mi w rękę, pośpiesznie wsunęłam go na palec i pokazałam dłoń policjantowi - Proszę mnie wpuścić...
- Niestety, sama pani słyszała. - odparł twardo.
Wycofałam się, zastanawiając się - ' Co mogę zrobić, by znaleźć się bliżej niego? Co mogę zrobić, by znaleźć się przy nim?' - jednak nic nie przychodziło mi do głowy. W myślach prosiłam Boga, by go ocalił. Nagle przed moimi oczami stanęła Soo Im i Hyun Joong. Wtedy nie wytrzymałam i rozpłakałam się na cały głos, a Soo Im natychmiast mnie przytuliła:
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.- zapewniła.
- Ja... Nawet nie wiem co z nim... Nie chcą mnie wpuścić... - tłumaczyłam, dławiąc się łzami.
- Dowiem się czegoś. - oznajmił Hyun Joong, po czym zniknął.
Wrócił po paru minutach, oznajmiając:
- Nawet mnie nie chcą wpuścić.
Soo Im rozejrzała się do okoła:
- Nikt nawet nie zwrócił na Ciebie uwagi. - skwitowała.
Staliśmy z boku, przyglądając się powiększającemu się tłumowi. Minęły dwie godziny, a my wciąż nie mieliśmy żadnych informacji na temat stanu Jaejoonga, aż nagle otworzyły się drzwi szpitala. Tłum ucichł, zbliżyliśmy się powoli, czekając ze wstrzymanym oddechem. Po paru minutach jakiś mężczyzna oznajmił głośno:
- Bardzo mi przykro, że muszę ogłosić tę wiadomość, ale... Pan Kim Jaejoong nie żyje.
Te słowa usłyszałam jak przez grubą ścianę. Po tym już nic nie słyszałam. Lament i krzyk ludzi zlewał się w jedno. Sama nie wiedziałam kiedy znalazłam się na kolanach. Słowa - 'nie żyje' - rozbrzmiewały w mojej głowie niczym nieustające echo. Echo, którego nigdy nie chciałam słyszeć. Poczułam, że oplotły mnie czyjeś ramiona, a to sprawiło, że rozkleiłam się jeszcze bardziej. Łzy, które do tej pory bezgłośnie spływały po moich policzkach, zmieniły się w głośny szloch.
- To wszystko Twoja wina, przeklęta dziewczyno! Przez Ciebie... Mój syn nie żyje! - wykrzyknęła.
Nie mogłem tego słuchać. Nie rozumiałem jak mogła ją o to obwiniać? Nie chciałem podnosić na nią głosu, ale to było silniejsze ode mnie:
- Niech pani przestanie! Ona nie jest niczemu winna! To tylko i wyłącznie wina sasaeng, a nie jej!
- Przestań! - rzuciła nagle Aneta, wyswabadzając się z mych ramion. Odwróciła się do mnie, by spojrzeć mi w twarz i wpatrując się we mnie wypełnionymi łzami oczyma, oznajmiła - To wszystko moja wina... Gdyby mnie nie zasłonił... - zasłoniła usta dłonią, ponownie zalewając się łzami.
Wyciągnąłem ku niej rękę, by dotknąć jej mokrego od łez policzka, jednak ona się odsunęła.
- Nie możesz się obwiniać. To nie Twoja wina... - wyjaśniłem cicho, powstrzymując łzy.
- On ma rację. - dodała Soo Im, wycierając chusteczką łzy. - To nie Twoja wina.
- Jej! Tylko jej! Nienawidzę jej! - krzyczała matka JJ, a jego ojciec próbował ją odciągnąć.
- Niech pani przestanie! - warknąłem na nią.
- Najlepiej będzie jeśli zabierzesz stąd Anetę. - stwierdziła Soo Im.
Kiwnąłem głową, po czym chciałem pomóc jej wstać, jednak ona cofnęła się do ściany, o którą się oparła i zaprotestowała:
- Nie! Nigdzie nie pojadę! Zostaję tu!
- Jak chcesz... Zostaniemy tu... - odparłem, po czym usiadłem obok niej.
Dałem kluczyki do mojego samochodu Soo Im, by mogła włożyć do niego walizki Anety, a sam zostałem z nią. Miałem gdzieś to czy media lub ktokolwiek inny mnie rozpozna, nie chciałem, nie mogłem jej teraz zostawić samej.
- Chodźmy stąd... Musisz odpocząć i coś zjeść.
- Nie chcę...
- Błagam Cię.
- Gdybym nawet zdecydowała się pójść, to na pewno nie poszłabym do Ciebie.
- Więc gdzie?
- Do hotelu...
- Nie możesz być teraz sama, zrozum. Daj sobie pomóc...
- Boisz się, że zrobię coś głupiego? - spojrzała na mnie po raz pierwszy od zeszłego wieczoru i uśmiechnęła się gorzko - Może tak by było najlepiej...
- Nie mów tak.
Już nic nie mówiąc, podniosła się i ruszyła przed siebie bez słowa. Wstałem i ruszyłem powoli za nią:
- Dokąd idziesz?
Nie doczekałem się odpowiedzi. Podążałem za nią wolnym krokiem. Nagle stanęła w miejscu, zasłoniła dłonią usta i zaczęła głośno płakać. Nie myśląc dłużej, złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem za sobą do mojego samochodu. Otworzyłem drzwi od strony pasażera:
- Wsiadaj. - poleciłem.
- Nie chcę!
- Proszę... - westchnąłem bezsilnie - Daj sobie pomóc...
- Nie potrzebuję pomocy. Nie chcę... Nie zasługuję na nią...
Czułem jakbym miał oszaleć. Nie chciałem, by tak cierpiała, ale nie było sposobu bym mógł ulżyć jej w bólu. Staliśmy tak w ciszy, którą przerywał jej szloch, przez jakieś 10 minut.
- Proszę... - spojrzałem na nią błagalnie.
Wtedy wsiadła do samochodu bez słowa i opadła bezsilnie w siedzeniu. Zapiąłem jej pas, wsiadłem za kierownicę i ruszyliśmy przed siebie.
Zapukałem do jej pokoju, ale nie odpowiedziała, jak zwykle... Wszedłem więc bez pozwolenia. Siedziała na łóżku, wtulając twarz w poduszkę. Usiadłem obok niej, a po paru minutach spytałem:
- Zjesz coś?
W odpowiedzi pokręciła tylko głową.
- Nie jadłaś od kilku dni. Musisz coś zjeść, bo się rozchorujesz.
Dalej kręciła tylko lekko głową. Wziąłem głęboki wdech - 'Raz kozie śmierć' - stwierdziłem w myślach. Wstałem, wziąłem ją na ręce i zaniosłem do ogrodu. Mimo że próbowała się wyswobodzić i uciec, nie dała rady. Kiedy byliśmy już w ogrodzie, postawiłem ją na ziemi, a wtedy odezwała się po raz pierwszy od kilku dni. Nie... Nie odezwała... Napadła na mnie:
- Co Ty sobie wyobrażasz?!
- Chciałem tylko byś zaczerpnęła odrobinę świeżego powietrza. Nie możesz cały czas tkwić w zamknięciu, nie jeść, nie spać.
- A co Ci do tego?! Będę robiła co zechcę!
- Mnie też boli strata Jaejoonga, ale zrozum... Życie toczy się dalej... Zachowując się w taki sposób nie wrócisz mu życia, a jedynie sobie możesz zrobić krzywdę...
- A co ty do chole*y wiesz?! To nie przez Ciebie zginął! - wybuchła płaczem.
- Przez Ciebie też nie. - powiedziałem spokojnie - To tylko i wyłącznie wina tamtej sasaeng.
W odpowiedzi pokręciła głową, więc kontynuowałem i wyrzuciłem z siebie to co od samego początku leżało mi na sercu:
- Jeśli chcesz tak myśleć, to wiedz... Że ja tu jestem winny najbardziej...
Uniosła na mnie zapłakany wzrok, nie wiedząc co mam na myśli:
- Przeze mnie się rozstaliście, a później spotkaliście na tamtym parkingu... To moja wina...
- Co Ty wygadujesz? To nie ma nic wspólnego z Tobą! To mogło się stać zawsze i wszędzie, ale to mnie zasłonił! Ten cios był przeznaczony dla mnie! Nie zasłużyłam na to, by mnie ratował!
- Proszę Cię... Nie mów tak...
- Ale to prawda! Jego rodzina też to wie. Nawet nie wiesz jak ciężko mi z tym żyć! - uderzyła mnie lekko, kilkakrotnie w tors - Ty nic nie wiesz... Nie wiesz...
Patrzenie na jej łzy łamało mi serce. Uderzała mnie tak lekko, że nie czułem żadnego bólu. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem z całych sił. Nie chciałem, by się dłużej obwiniała, ale nie wiedziałem jak temu zapobiec. Tuliłem ją do siebie, a ona zanosiła się jeszcze większym płaczem.
- Nie możesz tak myśleć. Nie jesteś niczemu winna. Musisz zacząć żyć normalnie, jeść, spać, wychodzić. Inaczej coś może Ci się stać. Nie możesz się poddawać. Zacznij normalnie żyć. Zrób to dla Ciebie, dla mnie...
- Przestań... - odsunęła się ode mnie.
- Zrozum, że gdy patrzę na Ciebie w tym stanie... Pęka mi serce. Nie mogę patrzeć na to jak cierpisz... - spuściłem głowę.
- Nie będziesz już musiał. Wracam do Polski.
- Nie... Nie mogę Cię puścić w takim stanie... Nie mogę Cię w ogóle puścić...
- Nie zostanę tu, bo po co? By tym razem narazić Ciebie? By jakaś kolejna sasaeng zechciała się na mnie mścić, a ty miałbyś ucierpieć?... Nie...
- Gdybym miał oddać za Ciebie życie, zrobiłbym to... Bez wahania. - wyznałem szczerze, patrząc jej w oczy.
- Przestań! Nie chcę nawet tego słyszeć! - zasłoniła uszy, po czym pośpiesznie weszła do domu, złapała za walizki i ruszyła w stronę drzwi.
- Nie pojedziesz bez paszportu... - oznajmiłem cicho.
Obejrzała się na mnie, a następnie szybko przeszukała torbę.
- Gdzie mój paszport?!
- Schowałem.
- Oddaj mi go!
- Nie oddam. najpierw musisz wrócić do dawnego życia, a jeśli później nadal będziesz chciała wyjechać, choć postaram się to zmienić, oddam Ci go.
- Dlaczego mi to robisz?! - spytała bezsilnie.
- Bo Cię kocham. - przyznałem bez wahania.
Już nie powiedziała ani słowa. Usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Poszedłem do kuchni, a kiedy wróciłem do niej z powrotem z tacą w dłoniach, którą postawiłem przed nią. Następnie usiadłem w fotelu:
- Błagam... Zjedź choć trochę.
Zjadła pół kanapki i podziękowała. Następnie opróżniła do dna szklankę z wodą.
- Dlaczego to tak dziwnie smakuje? - spytała po chwili, patrząc na szklankę.
- Rozpuściłem w niej tabletkę nasenną, byś choć trochę pospała. - poinformowałem - Dziś rano zadzwoniłem również do najlepszego w kraju psychologa. Będzie Cię odwiedzał. Jeżeli będzie trzeba to może nawet codziennie.
- Nie chcę.
Ukucnąłem przed nią i patrząc jej w oczy powiedziałem powoli tak, by zrozumiała:
- Musisz. Jeśli nie chcesz walczyć, ja będę walczył za Ciebie. Sprawię, że wrócisz do normalnego życia. Nie poddam się.
Już nic nie mówiła. delikatnie dotknąłem jej policzka, a gdy podnosiłem się, złożyłem na jej czole delikatny pocałunek, by choć tak pokazać jej jak bardzo ją kocham.
- Nikt nawet nie zwrócił na Ciebie uwagi. - skwitowała.
Staliśmy z boku, przyglądając się powiększającemu się tłumowi. Minęły dwie godziny, a my wciąż nie mieliśmy żadnych informacji na temat stanu Jaejoonga, aż nagle otworzyły się drzwi szpitala. Tłum ucichł, zbliżyliśmy się powoli, czekając ze wstrzymanym oddechem. Po paru minutach jakiś mężczyzna oznajmił głośno:
- Bardzo mi przykro, że muszę ogłosić tę wiadomość, ale... Pan Kim Jaejoong nie żyje.
Te słowa usłyszałam jak przez grubą ścianę. Po tym już nic nie słyszałam. Lament i krzyk ludzi zlewał się w jedno. Sama nie wiedziałam kiedy znalazłam się na kolanach. Słowa - 'nie żyje' - rozbrzmiewały w mojej głowie niczym nieustające echo. Echo, którego nigdy nie chciałam słyszeć. Poczułam, że oplotły mnie czyjeś ramiona, a to sprawiło, że rozkleiłam się jeszcze bardziej. Łzy, które do tej pory bezgłośnie spływały po moich policzkach, zmieniły się w głośny szloch.
Hyun Joong:
'Nie żyje?' - te słowa nie chciały dotrzeć do mnie w pełni. Nie rozumiałem - 'Dlaczego już go nie ma? Dlaczego Bóg go zabrał? Przecież nie zasłużył na taką śmierć, to ja powinienem być ukarany, nie on.' Łzy stały mi w oczach, ale starałem się być silny. Nie ze względu na ludzi, którzy i tak nie zwracali na mnie uwagi, ale ze względu na nią. Wiedziałem jak musi teraz cierpieć. Musiałem ją wspierać. Nie mogłem patrzeć na to jak cierpi. Serce mi się ściskało. Chciałem zachować dystans i nie zbliżać się do niej, ale gdy upadła na kolana, to przerosło moje możliwości kontrolowania się. Ukucnąłem przy niej i przytuliłem ją od tyłu. Gdybym mógł wziąć na siebie cały ból, który w tej chwili ją ogarniał, zrobiłbym to bez wahania, ale niestety... To nie było możliwe. Jej lament rozdzierał mi serce. Czułem się w tej chwili tak mały... Tak bezsilny... Wszyscy wokół cierpieli, lamentowali, krzyczeli, jednak ich ból był dla mnie niczym w porównaniu z jej. Chciałem coś powiedzieć, by ją pocieszyć, ale w tej chwili nie było takich słów, które mogłyby to zrobić, więc milczałem, tuląc ją do siebie. Czułem jakby zaraz miała rozpaść się na kawałki. W końcu nawet resztka mojej siły woli zniknęła i kilka nieokiełznanych łez wypłynęło z moich oczu. Nagle nad nami stanęła zapłakana matka Jaejoonga. Otarła łzy, po czym wyrzuciła:- To wszystko Twoja wina, przeklęta dziewczyno! Przez Ciebie... Mój syn nie żyje! - wykrzyknęła.
Nie mogłem tego słuchać. Nie rozumiałem jak mogła ją o to obwiniać? Nie chciałem podnosić na nią głosu, ale to było silniejsze ode mnie:
- Niech pani przestanie! Ona nie jest niczemu winna! To tylko i wyłącznie wina sasaeng, a nie jej!
- Przestań! - rzuciła nagle Aneta, wyswabadzając się z mych ramion. Odwróciła się do mnie, by spojrzeć mi w twarz i wpatrując się we mnie wypełnionymi łzami oczyma, oznajmiła - To wszystko moja wina... Gdyby mnie nie zasłonił... - zasłoniła usta dłonią, ponownie zalewając się łzami.
Wyciągnąłem ku niej rękę, by dotknąć jej mokrego od łez policzka, jednak ona się odsunęła.
- Nie możesz się obwiniać. To nie Twoja wina... - wyjaśniłem cicho, powstrzymując łzy.
- On ma rację. - dodała Soo Im, wycierając chusteczką łzy. - To nie Twoja wina.
- Jej! Tylko jej! Nienawidzę jej! - krzyczała matka JJ, a jego ojciec próbował ją odciągnąć.
- Niech pani przestanie! - warknąłem na nią.
- Najlepiej będzie jeśli zabierzesz stąd Anetę. - stwierdziła Soo Im.
Kiwnąłem głową, po czym chciałem pomóc jej wstać, jednak ona cofnęła się do ściany, o którą się oparła i zaprotestowała:
- Nie! Nigdzie nie pojadę! Zostaję tu!
- Jak chcesz... Zostaniemy tu... - odparłem, po czym usiadłem obok niej.
Dałem kluczyki do mojego samochodu Soo Im, by mogła włożyć do niego walizki Anety, a sam zostałem z nią. Miałem gdzieś to czy media lub ktokolwiek inny mnie rozpozna, nie chciałem, nie mogłem jej teraz zostawić samej.
***
Siedzieliśmy tak do rana. Z czasem wszyscy się ulotnili i zostaliśmy tylko my. Ktoś tam cyknął nam parę zdjęć, ale nie przejmowałem się tym. Milczałem przepraszając w duchu Jaejoonga i Boga za to co ostatnio się działo i za to, że nawet teraz nie mogę jej zostawić, ale jak miałem ją zostawić samej sobie w takim stanie? Nie mogłem, nie chciałem, pomimo wszystko kochałem ją. Siedzieliśmy tak w ciszy, przerywanej płaczem, aż do 6-tej, wtedy w końcu zebrałem się na odwagę, by się odezwać:- Chodźmy stąd... Musisz odpocząć i coś zjeść.
- Nie chcę...
- Błagam Cię.
- Gdybym nawet zdecydowała się pójść, to na pewno nie poszłabym do Ciebie.
- Więc gdzie?
- Do hotelu...
- Nie możesz być teraz sama, zrozum. Daj sobie pomóc...
- Boisz się, że zrobię coś głupiego? - spojrzała na mnie po raz pierwszy od zeszłego wieczoru i uśmiechnęła się gorzko - Może tak by było najlepiej...
- Nie mów tak.
Już nic nie mówiąc, podniosła się i ruszyła przed siebie bez słowa. Wstałem i ruszyłem powoli za nią:
- Dokąd idziesz?
Nie doczekałem się odpowiedzi. Podążałem za nią wolnym krokiem. Nagle stanęła w miejscu, zasłoniła dłonią usta i zaczęła głośno płakać. Nie myśląc dłużej, złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem za sobą do mojego samochodu. Otworzyłem drzwi od strony pasażera:
- Wsiadaj. - poleciłem.
- Nie chcę!
- Proszę... - westchnąłem bezsilnie - Daj sobie pomóc...
- Nie potrzebuję pomocy. Nie chcę... Nie zasługuję na nią...
Czułem jakbym miał oszaleć. Nie chciałem, by tak cierpiała, ale nie było sposobu bym mógł ulżyć jej w bólu. Staliśmy tak w ciszy, którą przerywał jej szloch, przez jakieś 10 minut.
- Proszę... - spojrzałem na nią błagalnie.
Wtedy wsiadła do samochodu bez słowa i opadła bezsilnie w siedzeniu. Zapiąłem jej pas, wsiadłem za kierownicę i ruszyliśmy przed siebie.
***
Minęły prawie 2 tygodnie i nic się nie zmieniło. Wciąż była w tym samym stanie. Nie jadła, nie spała, ja w sumie też, ale czasem zmęczenie samo dopadało mnie tak, że zasypiałem nieświadomie. Martwiłem się o nią tak jak jeszcze o nikogo. Nie dość, że nie jadła i nie spała to jeszcze nie odzywała się ani słowem od dnia kiedy poprosiła mnie o to, bym dowiedział się gdzie, kiedy i o której odbędzie się pogrzeb Jaejoonga, lecz nawet tego nie mogłem dla niej zrobić. Matka JJ, nie chciała wyjawić tego nikomu, by czasem Aneta się nie pojawiła. Cały czas obwiniała Anetę za to co spotkało jej syna. Bolało mnie to, że nie mogłem pożegnać się z JJ, a do tego bolało mnie patrzenie na rozpacz Anety, która pogłębiała się z dnia na dzień.Zapukałem do jej pokoju, ale nie odpowiedziała, jak zwykle... Wszedłem więc bez pozwolenia. Siedziała na łóżku, wtulając twarz w poduszkę. Usiadłem obok niej, a po paru minutach spytałem:
- Zjesz coś?
W odpowiedzi pokręciła tylko głową.
- Nie jadłaś od kilku dni. Musisz coś zjeść, bo się rozchorujesz.
Dalej kręciła tylko lekko głową. Wziąłem głęboki wdech - 'Raz kozie śmierć' - stwierdziłem w myślach. Wstałem, wziąłem ją na ręce i zaniosłem do ogrodu. Mimo że próbowała się wyswobodzić i uciec, nie dała rady. Kiedy byliśmy już w ogrodzie, postawiłem ją na ziemi, a wtedy odezwała się po raz pierwszy od kilku dni. Nie... Nie odezwała... Napadła na mnie:
- Co Ty sobie wyobrażasz?!
- Chciałem tylko byś zaczerpnęła odrobinę świeżego powietrza. Nie możesz cały czas tkwić w zamknięciu, nie jeść, nie spać.
- A co Ci do tego?! Będę robiła co zechcę!
- Mnie też boli strata Jaejoonga, ale zrozum... Życie toczy się dalej... Zachowując się w taki sposób nie wrócisz mu życia, a jedynie sobie możesz zrobić krzywdę...
- A co ty do chole*y wiesz?! To nie przez Ciebie zginął! - wybuchła płaczem.
- Przez Ciebie też nie. - powiedziałem spokojnie - To tylko i wyłącznie wina tamtej sasaeng.
W odpowiedzi pokręciła głową, więc kontynuowałem i wyrzuciłem z siebie to co od samego początku leżało mi na sercu:
- Jeśli chcesz tak myśleć, to wiedz... Że ja tu jestem winny najbardziej...
Uniosła na mnie zapłakany wzrok, nie wiedząc co mam na myśli:
- Przeze mnie się rozstaliście, a później spotkaliście na tamtym parkingu... To moja wina...
- Co Ty wygadujesz? To nie ma nic wspólnego z Tobą! To mogło się stać zawsze i wszędzie, ale to mnie zasłonił! Ten cios był przeznaczony dla mnie! Nie zasłużyłam na to, by mnie ratował!
- Proszę Cię... Nie mów tak...
- Ale to prawda! Jego rodzina też to wie. Nawet nie wiesz jak ciężko mi z tym żyć! - uderzyła mnie lekko, kilkakrotnie w tors - Ty nic nie wiesz... Nie wiesz...
Patrzenie na jej łzy łamało mi serce. Uderzała mnie tak lekko, że nie czułem żadnego bólu. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem z całych sił. Nie chciałem, by się dłużej obwiniała, ale nie wiedziałem jak temu zapobiec. Tuliłem ją do siebie, a ona zanosiła się jeszcze większym płaczem.
- Nie możesz tak myśleć. Nie jesteś niczemu winna. Musisz zacząć żyć normalnie, jeść, spać, wychodzić. Inaczej coś może Ci się stać. Nie możesz się poddawać. Zacznij normalnie żyć. Zrób to dla Ciebie, dla mnie...
- Przestań... - odsunęła się ode mnie.
- Zrozum, że gdy patrzę na Ciebie w tym stanie... Pęka mi serce. Nie mogę patrzeć na to jak cierpisz... - spuściłem głowę.
- Nie będziesz już musiał. Wracam do Polski.
- Nie... Nie mogę Cię puścić w takim stanie... Nie mogę Cię w ogóle puścić...
- Nie zostanę tu, bo po co? By tym razem narazić Ciebie? By jakaś kolejna sasaeng zechciała się na mnie mścić, a ty miałbyś ucierpieć?... Nie...
- Gdybym miał oddać za Ciebie życie, zrobiłbym to... Bez wahania. - wyznałem szczerze, patrząc jej w oczy.
- Przestań! Nie chcę nawet tego słyszeć! - zasłoniła uszy, po czym pośpiesznie weszła do domu, złapała za walizki i ruszyła w stronę drzwi.
- Nie pojedziesz bez paszportu... - oznajmiłem cicho.
Obejrzała się na mnie, a następnie szybko przeszukała torbę.
- Gdzie mój paszport?!
- Schowałem.
- Oddaj mi go!
- Nie oddam. najpierw musisz wrócić do dawnego życia, a jeśli później nadal będziesz chciała wyjechać, choć postaram się to zmienić, oddam Ci go.
- Dlaczego mi to robisz?! - spytała bezsilnie.
- Bo Cię kocham. - przyznałem bez wahania.
Już nie powiedziała ani słowa. Usiadła na kanapie i ukryła twarz w dłoniach. Poszedłem do kuchni, a kiedy wróciłem do niej z powrotem z tacą w dłoniach, którą postawiłem przed nią. Następnie usiadłem w fotelu:
- Błagam... Zjedź choć trochę.
Zjadła pół kanapki i podziękowała. Następnie opróżniła do dna szklankę z wodą.
- Dlaczego to tak dziwnie smakuje? - spytała po chwili, patrząc na szklankę.
- Rozpuściłem w niej tabletkę nasenną, byś choć trochę pospała. - poinformowałem - Dziś rano zadzwoniłem również do najlepszego w kraju psychologa. Będzie Cię odwiedzał. Jeżeli będzie trzeba to może nawet codziennie.
- Nie chcę.
Ukucnąłem przed nią i patrząc jej w oczy powiedziałem powoli tak, by zrozumiała:
- Musisz. Jeśli nie chcesz walczyć, ja będę walczył za Ciebie. Sprawię, że wrócisz do normalnego życia. Nie poddam się.
Już nic nie mówiła. delikatnie dotknąłem jej policzka, a gdy podnosiłem się, złożyłem na jej czole delikatny pocałunek, by choć tak pokazać jej jak bardzo ją kocham.
____________________
Pewnie po tym rozdziale straciłam połowę czytelników i narobiłam jeszcze więcej wrogów HJ, ale to moja wizja opowiadania, której nie potrafię zmienić, więc wybaczcie :x :p
Wooo, szczerze powiedziawszy, to jestem w szoku! Takiego zwrotu akcji nigdy bym się nie spodziewała. :O Uważałam, że wyjdzie z tego cało, nigdy bym nie pomyślała, że umrze. :o
OdpowiedzUsuńI rozumiem też, że rodzice byli w histerii po stracie syna, ale żeby tak wyżywać się na kimś... Przesada. Znaczy, ta matka przesadziła. ;x
Niech na "fanka" zginie w męczarniach, niech ją zamkną w żelaznej dziewicy! :D
Liczę na to, że Aneta wyjdzie z tego i nie zrobi sobie czegoś głupiego, że w końcu przekona się do Hyuna, że będą razem. Od początku ubóstwiałam ten paring, więc teraz mam takie światełko nadziei, że coś tam jednak będzie. :3
Dla JJ [*] :(
Cieszę się, ze udało mi się Cię zaskoczyć xD
UsuńI bardzo się cieszę, że ten sparing ma choć jedną fankę :]
*paring xD
UsuńDlaczego uśmierciłaś Jaejoonga? Dlaczego? Gdy to czytałam poczułam się tak jakby naprawdę umarł. Zrobiło mi się tak smutno. Czegoś takiego nigdy bym się nie spodziewała. To jest po prostu straszne. Śmierć Jaejoonga jest najstraszniejszą rzeczą jaka kiedykolwiek wydarzyła się w tym opowiadaniu i w wielu innych jakie czytałam. Po prostu straszniejszej rzeczy nigdy nie czytałam. Strasznie szkoda mi Anety. Nawet na jego pogrzebie nie była. Nie powinna się tak obwiniać. Co się stało już się nie odstanie, ale podziwiam Anetę bo ja na jej miejscu po usłyszeniu że Jaejoong nie żyje znalazłabym tą fankę i zabiła. Myślę że dobrze by było gdyby Aneta pojechała na trochę do Polski i przemyślała wszystko. Piszesz tak fantastycznie że czułam jakby to wszystko naprawdę się wydarzyło. Niestety gdy usłyszałam że Jaejoong nie żyje wyobraziłam sobie jego ciało w trumnie i to było straszne. Mam nadzieję że więcej nie uśmiercisz żadnego bohatera bo wtedy to chyba tego nie przeżyję.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za JJ, ale napisanie melodramatu strasznie mnie kusiło xD
UsuńNo i cieszę się, że brzmiało aż tak przekonująco :]
Niesprawiedliwie...odechciało się czytać dalej chociaż i tak jestem ciekawa co jeszcze się wydarzy...
OdpowiedzUsuńOMG...chciałam coś więcej napisać, ale taki smutek,że nie mogę:(
OdpowiedzUsuń[*] przez to opowiadanie mam wrażenie, że JJ wgl odszedł [*]
OdpowiedzUsuńEhh... Aneta pewnie wróci do Polski, a HJ za nią xD
no chyba nie jest tak zle z ta utratą czytelników , a i literówek niet ;) Toche mi tu brakuje szalejących mediów ( i z pogrzebu, i na temat Anety ) , ale i tak niecierpliwie czekam na ciąg dalszy :))) za
OdpowiedzUsuńA myślałam, że to ty najbardziej mnie znienawidzisz xD
UsuńOoo... O mediach faktycznie nie pomyślałam :O
No, ale kolejną część mam już gotową i nie chce mi się zmieniać :p
No wiesz.... znienawidzisz? Nawet mi do głowy nie przyszło! Mnie interesuje sposób pisania, rozwijanie dramaturgii itd. a nie wkurzanie się na autora za to, co pisze. Wyobraźnię masz, lekkie pióro ( a właściwie klawiaturę ;) ) to sobie patrzę co z tego wychodzi. I wciąga mnie to. Szczerze ? Myślę, że stać Cię na szersze rozbudowywanie wątków, świetna jesteś w przekazywaniu emocji, relacji itd. Gdybyś jeszcze dodała więcej tła i to jak wpływa na dramaturgię to .... ooooo! To byś cała książkę mogła nam tu zapodać :) A ja miałabym co czytać :) za
OdpowiedzUsuńDzięki xD
UsuńSkomplementowałaś mnie tak, że aż się zaczerwieniłam xD
Wiesz... Już raz myślałam, żeby napisać coś mega długiego, ale jak przychodzi do pisania to mi się odechciewa :p
Lenistwo jest niestety silniejsze ode mnie :x :p
Dziś wrzucę kolejną część xD
To powalcz z tym , bo warto, a frajda będzie i dla nas ( czytających ) i dla Ciebie. Długiego bez osadzenia dobrze w tle nie pociągniesz. Na poczatek pomyśl o drugoplanowych postaciach, różnych świętach ( chociażby ichnie Walentynki z czekoladkami robionymi przez dziewczyny ). Już samo to, że to dziewczyny "biegają" za facetami jest zajebiste do zderzenia z naszą mentalnością. I te ich obchodzenie 100 dni razem itd. itp. Przecież to fantastycznie zagrałoby w zderzeniu np. z Anetą. Ciekawa jestem co o tym myslisz...:)))) za
OdpowiedzUsuńMoże pomyślę jak kiedyś odzyskam Internet w kompie, bo aktualnie ręka odpada mi od przepisywania na telefonie takich krótkich części jak ta nowa, a co dopiero jakbym miała pisać dużo więcej... :p
UsuńAle dzięki za rady :]
Ubolewam nad tym, że ty nie masz bloga z opowiadaniem wtedy może zaczerpnęłabym inspiracje od Cb :)
No to teraz Ty walnęłas mi komplementem ( to o tym potencjalnym blogu ) ;). Na razie nie czuję woli bożej , żeby dzielić się myślami w cyberprzestrzeni. Nawet komentarze rzadko piszę. Ale jeżeli chodzi o inspiracje to mogę Ci czasami podrzucać elementy tła obyczajowego ( mam na mysli chociazby coś takiego jak ten wyrób czekoladek - swoją drogą czy to nie dziwne , że w Azji to dziewczyny adorują facetów? Ja jednak wolę na odwrót! ;) ) No i oczywiście czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :))) za
OdpowiedzUsuńW moim przypadku oglądanie dram gdzie dziewczyny latają za facetami, a dopiero potem oni za nimi bardziej mi się podoba, ale w prawdziwym życiu mam tak jak ty xD
Usuń