Nie wiem co mam dziś napisać na wstępie, więc od razu życzę miłego czytania xD
I tyle ;p
'Wymarzony pocałunek'
Część 7-ma.
Szłam do domu przerażona, trzęsąc się z nerwów. Mama usiadła w salonie na fotelu, a ja stanęłam obok niej :
- Tak? O czym chciałaś rozmawiać? - spytałam cicho.
- Siadaj. - wskazała na kanapę.
Posłusznie zrobiłam jak kazała, patrząc na nią nieśmiało. W duszy czułam się tak jakbym czekała na skazanie.
- Co to był za chłopak?
- To... To był... - westchnęłam rozglądając się do koła, nie wiedząc co mam odpowiedzieć, zagryzłam wargę.
- Myślałam, że jesteś z Maxem... Odprowadzał Cię, spotykałaś się z nim po lekcjach i w weekendy, więc co miało znaczyć to co wiedziałam dziś?! - podniosła głos.
- Ja... Ja... - nie wiedziałam gdzie mam podziać wzrok.
- Wytłumacz mi to jakoś. - poprosiła próbując zachować spokój.
- To był Kim... - odpowiedziałam cicho.
- Co znowu za Kim? Widziałam jak się całujecie, więc już nie jesteś z Maxem? - spytała unosząc brew.
- Jutro z nim zerwę. - spuściłam ze wstydem głowę.
Przez chwilę milczała, nie odzywając się, ciążyła mi ta cisza, więc postanowiłam ją przerwać :
- Mamo...?
Spojrzała na mnie ze złością :
- Wyjdź! Zostaw mnie samą. - zażądała.
Zrobiło mi się przykro, chciałam się wytłumaczyć, ale nie wiedziałam za bardzo jak :
- Ja naprawdę kocham Kima... - powiedziałam cicho.
Spojrzała na mnie z wyrzutem, zaciskając rękę w pięść, drugą nerwowo zaciskając sobie na kolanie :
- Nigdy bym nie pomyślała, że spotka mnie taki wstyd... Moja własna córka... Jest dwulicowa...
Te słowa bardzo mnie zabolały :
- Mamo... Ja naprawdę kocham Kima... - próbowałam się jakoś wytłumaczyć.
- To Ci nie daje prawa do robienia takich rzeczy! Jeśli go kochasz i chcesz z nim być, to najpierw powinnaś skoczyć swój związek z Maxem! Czy ty nie masz wstydu?! Jeszcze nigdy w życiu nie było mi tak bardzo wstyd. A co jakby Max się o tym dowiedział? Wiesz jakby się poczuł? Nie pomyślałabym, że jesteś taką egoistką. - Złapała się za głowę.
- Mamo... Przepraszam... - łzy bezwiednie zaczęły mi spływać po policzkach.
- Wyjdź stąd... - powiedziała zdławionym głosem.
Pobiegłam do swojego pokoju, nie mogąc powstrzymać łez... 'Nawet mamę zraniłam... Miała rację tak mnie nazywając... Jestem bezwstydna...' - myślałam z goryczą.
Następnego dnia rano, wyszłam do szkoły szybciej niż zwykle, by uniknąć spotkania z mamą. Na szczęście jeszcze nie wstała. Przed domem ku mojemu zdziwieniu zastałam Kima. Na jego widok od razu poprawił mi się humor, podbiegłam do niego, chcąc go przytulić, ale się powstrzymałam.
- Co Ty tu robisz? - spytałam z uśmiechem.
- Przyszedłem po Ciebie. Chyba nie masz nic przeciwko? - uniósł brew.
- Pewnie, że nie. - zapewniłam z uśmiechem.
- Tak w ogóle, to może byś się przywitała?
Rozejrzałam się do koła, nikogo nie było widać, więc szybko pocałowałam go w policzek.
- Ok, niech będzie. - zaśmiał się.
Gdy ruszyliśmy w drogę do szkoły, chciał złapać mnie za rękę, ale schowałam ją do kieszeni kurtki.
- To już nawet za rękę nie mogę Cię złapać? - spytał zawiedziony.
- Nie chcę, by ktoś zobaczył... Jeszcze nie zerwałam z Maxem, więc nie powinnam...
- Aaa... No tak... - westchnął.
- Nawet jak z nim zerwę to wolałabym, żebyśmy ukrywali nasz związek przez jakiś czas.
- Dlaczego? - zatrzymał się zdziwiony.
Również się zatrzymałam i obejrzałam na niego :
- Nie chcę, by wiedział, że zostawiłam go dla Ciebie... - opuściłam głowę, po czym zerknęłam na niego kątem oka.
- Miło... - odparł sucho.
- Ja po prostu nie chcę, żeby cierpiał... - kopnęłam bryłkę śniegu.
- Więc mamy ukrywać się już zawsze? - spojrzał na mnie.
- Nie... Tylko przez jakiś czas... Wystarczy już, że moja mama wie i jest mną zawiedziona. - zagryzłam wargę.
- Zawiedziona? - spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
- Tak... - wbiłam wzrok w ziemię, by znów nie płakać. - Powiedziała, że jestem egoistką i że nie mam wstydu, skoro działałam na dwa fronty.
Westchnął, po czym podszedł do mnie, uniósł lekko moją twarz, by spojrzeć mi w oczy :
- Nie martw się... Ochłonie i wszystko będzie dobrze, nie przejmuj się... - uśmiechnął się pocieszająco.
Gdy tylko spojrzałam mu w oczy, od razu w to uwierzyłam. Już zatapiałam się w jego spojrzeniu, lecz szybko się otrząsnęłam i odskoczyłam od niego
- Chodźmy... - zachęciłam z uśmiechem, po czym ruszyliśmy w stronę szkoły.
- Ale po lekcjach mogę Cię odprowadzić? - spytał z nadzieją.
- Wiesz... Myślałam, żeby zerwać z nim dopiero po lekcjach...
- Dlaczego tak późno? - spytał z wyrzutem.
- Chcę to zrobić na osobności, nie przy wszystkich...
- W takim razie ok... Niech będzie... - westchnął.
- Ojj, nie dąsaj się... - pociągnęłam go lekko za rękaw.
Próbował być poważny, ale po chwili czule się do mnie uśmiechnął.
- No i tak ma być! - zaśmiałam się zadowolona.
Do klasy, Kim przyszedł kilka minut po mnie, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Cały dzień zastanawiałam się jak mam powiedzieć Maxowi, że z nami koniec, ale nic nie wymyśliłam... Doszłam do wniosku, że nie ma co nad tym myśleć, bo nie ma najmniej bolesnego sposobu na zerwanie.
Po lekcjach umierałam ze zdenerwowania. Myśli wirowały mi w głowie. Szybko ubrałam kurtkę, po czym ruszyłam przed Maxem w stronę wyjścia, by nie złapał mnie za rękę, schowałam obie dłonie w kieszenie kurtki. Szliśmy bez słowa przez spory kawałek drogi. W końcu Max się odezwał :
- Coś się dzieje, prawda?
- Nie... To znaczy... - westchnęłam ciężko.
- Powiedz mi co się dzieje. - nalegał zmartwiony.
- Później... - odpowiedziałam cicho.
Chciałam poczekać, aż dojdziemy do parku, do miejsca gdzie nasz związek się zaczął. Chciałam by wszystko skończyło się tam, gdzie się zaczęło. Gdy już dotarliśmy na miejsce, zatrzymałam się bez słowa. Max obejrzał się na mnie lekko zaskoczony, a ja bez żadnych ogródek powiedziałam to co prędzej czy później musiałam mu powiedzieć :
- Rozstańmy się...
Zmarszczył brwi, a po chwili na jego twarz wpłynął smutek i zaskoczenie. Nic nie mówił, więc postanowiłam kontynuować :
- Przepraszam, ale nie chcę już tego dłużej ciągnąć. To co czułam już się we mnie wypaliło... - spuściłam wzrok, by nie patrzeć na smutek, który widniał na jego twarzy.
Po chwili podszedł do mnie i w końcu się odezwał :
- Nie rób tego... - zaczął smutno - Sprawię... Sprawię, że znów coś do mnie poczujesz. Będę walczył o Twoje uczucie...
- Nie. - przerwałam mu - Przepraszam, ale... Nie wzniecisz ognia z popiołu... - powiedziałam unosząc na niego wzrok.
- Daj mi szansę... - w jego oczach malowała się nadzieja.
- Przepraszam, ale... nie mogę... - patrząc na jego smutek, łzy napłynęły mi do oczu.
- Powiedź mi szczerze... Czy jest ktoś inny?
Nie byłam w stanie powiedzieć mu prawdy, nie chciałam go ranić aż tak :
- Nie. - skłamałam.
- Więc nie poddam się tak łatwo. - zakomunikował pewny swego.
- Przestań, proszę. - wydusiłam bezradnie - Zapomnij o mnie... O nas... - ruszyłam przed siebie.
Dorównał mi kroku :
- Odprowadzę Cię.
- Nie. - odpowiedziałam twardo - Chcę zostać teraz sama. Nie chcę, żebyś miał jeszcze jakiekolwiek nadzieje, na to że do siebie wrócimy. Wybacz mi, ale do tego nie dojdzie...
Usłyszałam, że jego kroki zamilkły. Odwróciłam się do niego i wydusiłam z siebie tylko :
- Przepraszam...
Po czym odeszłam.
Po powrocie do domu, czułam się fatalnie, przez to że zraniłam Maxa, ale nic nie mogłam na to poradzić, nie mogłam tego dłużej ciągnąć. Gdy wchodziłam po schodach na górę, mama stanęła w wejściu do kuchni :
- Kolacja będzie za pół godziny. - oznajmiła sucho, po czym odwróciła się by znów wejść do kuchni.
- Mamo... - zatrzymałam ją.
- Słucham. - odparła sucho, nie odwracając się w moją stronę.
Chciałam, by wiedziała, że między mną i Maxem wszystko skończone :
- Ja... Zerwałam dziś z Maxem. - powiedziałam cicho.
- Przynajmniej tyle... - odpowiedziała, po czym zniknęła za drzwiami kuchni.
Bolało mnie jej zachowanie, ale wiedziałam, że zasłużyłam sobie na to jak mnie traktuje, więc nie miałam do niej żalu.
Po upływie pół godziny, postanowiłam zejść na dół, na kolację. Nie byłam głodna, ale nie chciałam jeszcze bardziej denerwować mamy, więc postanowiłam zjeść kolację pomimo braku apetytu. Gdy zeszłam po schodach na dół zdawało mi się, że usłyszałam głos Kima. 'Chyba już całkiem oszalałam...' - uśmiechnęłam się pod nosem, lecz po chwili dotarło do mnie, że słyszę go naprawdę. Jego głos dobiegał z salonu. Zaskoczona, podeszłam do uchylonych drzwi i zaczęłam podsłuchiwać :
- ...więc to, że postępowała w ten sposób to tylko moja wina. Ona naprawdę nie chciała zranić ani Pani, ani Maxa.
Mama nie odpowiedziała, więc kontynuował :
- Amber naprawdę boli to co teraz Pani o niej myśli. Proszę... Niech Pani wybaczy jej i mi i nie ma do niej żalu. To Pani zdanie jest dla niej najważniejsze.
Przez kilka minut panowała głucha cisza, w końcu mama się odezwała :
- Bardzo się cieszę, że starasz się bronić moją córkę i troszczysz się o jej kontakty z rodziną, ale to nie zmienia faktu, że postąpiła źle.
- Proszę zrozumieć... Ona cierpi przez to co teraz Pani o niej myśli, a to naprawdę nie jej wina.
Mama ciężko westchnęła, po chwili jednak znów się odezwała :
- Może faktycznie, zbyt ostro ją potraktowałam, ale przynajmniej ostrymi słowami mogłam przemówić jej jakoś do rozsądku. - wyjaśniła.
Poczułam, że muszę tam wejść, więc wparowałam tam jakbym dopiero co ich usłyszała. Rozejrzałam się po pokoju, mama siedziała w fotelu, Kim na kanapie, a na stole leżał piękny bukiet różnokolorowych frezji.
Gdy weszłam Kim natychmiast zerwał się na równe nogi.
- Kim?! Co Ty tutaj robisz? - udałam zaskoczoną.
- Ja, tylko...
- Przyszedł wziąć na siebie winę za Twoje postępowanie. - dokończyła za niego mama, po czym podniosła się z fotela, podeszła do mnie i troskliwie pogłaskała mnie po policzku :
- Przepraszam za moje wczorajsze słowa. Po prostu, byłam zawiedziona, że moja własna córka zrobiła coś takiego... Obiecaj mi, że coś takiego już nigdy się nie powtórzy, że już nigdy mnie tak nie zawiedziesz. - patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.
- Obiecuję i przepraszam. - łzy napłynęły mi do oczu.
- Niezależnie od wszystkiego, kocham Cię - przytuliła mnie czule.
Gdy już odsunęłyśmy się od siebie, obie wytarłyśmy sobie łzy wzruszenia.
- Swoją drogą, to chyba lepszego chłopca nie mogłaś sobie wybrać. - uśmiechnęła się do mnie czule.
- Wiem. - odparłam pewnie, po czym spojrzałam na Kima, który stał cały czas przyglądając się nam, na pochwałę mamy zaczerwienił się.
- Spójrz jakie piękne kwaity mi przyniósł. - mama uśmiechnęła się wzruszona, podnosząc ze stołu bukiet.
Spojrzałam na Kima zdumiona. Byłam zaskoczona tym jaki był, jego zachowaniem. Nigdy bym się po nim czegoś takiego nie spodziewała, a tu proszę... Podeszłam do niego i złapałam go za rękę, szczęśliwa, że go mam.
- Zostaniesz na kolacji, prawda? - spytała go z uśmiechem mama.
- Nie dziękuję... Nie chcę robić kłopotu. Pójdę już. - odpowiedział z nieśmiałym uśmiechem.
- Nie ma mowy! Zostaniesz! - mama pogroziła mu palcem ze szczerym uśmiechem, po czym wyszła do kuchni.
- A kwiatki dla mnie to gdzie? - próbowałam zrobić obrażoną minę, ale zamiast tego się uśmiechnęłam.
Kim z uśmiechem nachylił się i podniósł z kanapy czerwoną różę, której wcześniej w ogóle nie zauważyłam.
- Proszę bardzo. - wręczył mi ją z czarującym uśmiechem.
- Dziękuję... Za to, że przyszedłeś, za to co powiedziałeś mojej mamie i za kwiatka.
Stanęłam na palcach, by pocałować go w policzek, lecz przekręcił głowę tak, że trafiłam w jego usta. Zaskoczona otworzyłam oczy i natychmiast obejrzałam się, by spojrzeć, czy mama czasami nie widziała.
- Głuptas. - zaśmiał się.
- A co jeśli mama zobaczy? - zaczerwieniłam się.
- Przecież mnie lubi. - wyszczerzył ząbki.
- Patrzcie go jak się chwali. - zaśmiałam się.
Wtedy mama pojawiła się w drzwiach :
- Kolacja gotowa, chodźcie.
Podczas posiłku mama zrobiła Kimowi istne przesłuchanie, pytała go o wszystko, o jego plany na przyszłość, rodzinę, zainteresowania, czułam się strasznie zażenowana z tego powodu.
Gdy Kim już się zbierał, założyłam kurtkę i wyszłam z nim przed dom. Razem podeszliśmy do jego motoru stojącego na podjeździe :
- Przepraszam za mamę i te całe przesłuchanie.
- No coś Ty, to była czysta przyjemność. - pstryknął mnie zadowolony w nos.
- Jeszcze raz dziękuję za wszystko.
- W ramach podziękowań należy mi się chyba jakaś nagroda? - poruszył zabawnie brwiami.
- Dostałeś już buziaka. - wytknęłam mu język.
- Jesteś wredna. - zrobił minę zbitego psa.
Zaśmiałam się.
- Wierz mi, że bardzo bym chciała podziękować Ci trochę bardziej, ale mama może zobaczyć przez okno, a dzięki lampie - spojrzałam na stojącą obok lampę - będzie wszystko doskonale widziała...
- Nic się nie starasz... - westchnął z udawanym smutkiem. - "Lepszego chłopaka nie mogłaś sobie znaleźć", a wcale o niego nie dbasz. - zacytował ze śmiechem, dorzucając swoje 3 grosze.
- Dobra już, marudo. - odpowiedziałam ze śmiechem.
Rozejrzałam się do koła, złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę drzewa, za którym się ukryliśmy. Złapałam go za kurtkę, przyciągnęłam do siebie wpiłam się w jego usta. Całowaliśmy się tak jakbyśmy poznawali swe wargi po raz pierwszy. Gdyby ktoś nas teraz zobaczył, pomyślałby, że ostatnio nie całowaliśmy się wczoraj, ale z miesiąc temu, tak byliśmy siebie spragnieni. W końcu odsunęłam się lekko od niego, by złapać oddech :
- Nigdy nie będę miała Cię dość. - przyznałam szczerze, łapiąc oddech.
- Trzymam Cię za słowo. - odparł ze śmiechem, po czym pocałował mnie lekko w nos.
Gdy siedział już na motorze, nie mogąc się powstrzymać znów pocałowałam go lekko w usta, po chwili odsuwając się natychmiast :
- Jedź już, bo zaraz zechcę zatrzymać Cię tu na zawsze. - zaśmiałam się.
- Z chęcią się tego podejmę. - odpowiedział zadowolony.
W odpowiedzi na to pstryknęłam go w nos.
- Chciałem gdzieś Cię zaprosić w ten weekend, ale skoro mamy się ukrywać, przypuszczam, że się nie zgodzisz? - zerknął na mnie.
- Niestety... Ale, może wpadniesz do mnie? - uśmiechnęłam się zachęcająco.
- Pewnie, kiedy proponujesz? - spytał z uśmiechem.
- W niedzielę o 14-tej?
- Dopiero w niedzielę? No nie wiem jak ja to wytrzymam... - odparł z udawanym smutkiem.
- Wytrzymasz, wytrzymasz. - zaśmiałam się, po czym nachyliłam się, tak jakbym chciała go pocałować, lecz zamiast pocałować go, wsunęłam mu kask na głowę.
- W takim razie do niedzieli. - puścił do mnie oczko, po czym odpalił motor i odjechał.
W niedzielę, Kim zjawił się u mnie punktualnie o 14-tej. Mama specjalnie na tę okazję przygotowała swoją specjalność - kurczaka w sosie pomarańczowym. Kim wręczył jej bukiet hiacyntów, a mi czerwonych róż.
- Nie trzeba było się tak wykosztowywać. - szepnęłam mu zadowolona na ucho.
- To nic takiego. - odpowiedział cicho.
Następnie przedstawiłam go mojemu tacie. Kim przeprosił go za to, że nie ma nic dla niego, ale nie wiedział co byłoby odpowiednie. Tym razem przesłuchanie prowadził tata, pytał o to samo o co w piątek pytała mama. Z ulgą stwierdziłam, że tata go polubił. Po obiedzie Kim podziękował mojej mamie za pyszny obiad, a ja zastanawiałam się czy mogę go zabrać do swojego pokoju, lecz doszłam do wniosku, że muszę, w końcu chciałam go mieć tylko dla siebie, a nie - dzielić się nim z rodzicami.
- Pozwolicie, że pokażę Kimowi swój pokój? - spytałam nieśmiało.
- Naturalnie - odparł tata z uśmiechem.
Wstałam od stołu, a zaraz za mną Kim :
- Jeszcze raz dziękuję za pyszny obiad. - ukłonił się.
Zniecierpliwiona pociągnęłam go lekko za rękaw.
Gdy wyszliśmy z kuchni, złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą, na górę, do mojego pokoju. Gdy wchodziliśmy po schodach, odwróciłam się do niego :
- Lizus. - wytknęłam mu język.
- Co?! - otworzył usta ze zdziwienia. - Ja tylko mówiłem prawdę, Twoja mama naprawdę świetnie gotuje.
Wciągnęłam go za sobą, do swojego pokoju, zamykając za nami drzwi. Kim rozejrzał się do koła po moim fiołkoworóżowym pokoju.
- Wow... Jak tu... Uroczo. - parsknął śmiechem.
Uderzyłam go lekko pięścią w ramię.
- To nie jest śmieszne... Moja mama go urządziła, wciąż uważa mnie za małą dziewczynkę. - westchnęłam.
Mój wzrok przykuł miś siedzący na łóżku. 'Czemu zapomniałam go schować?!' - skarciłam się w duchu. Skrzywiłam się mimowolnie. Kim podążył wzrokiem za moim, gdy zauważył misia, uśmiechnął się pod nosem, lecz powstrzymał śmiech i podniósł lekko głos z udawanym oburzeniem :
- A ten drań co tutaj robi?!
- Czeka na mnie. - uśmiechnęłam się przekornie.
- Mógłby przynajmniej ukryć się w szafie, kiedy ja tu jestem. - niekontrolowany uśmiech pojawił mu się na twarzy.
Rozległo się pukanie do drzwi :
- Proszę - powiedziałam głośno.
Zza drzwi wyłoniła się mama, która skierowała się do mnie z pytaniem :
- Mogłabym Cię prosić na chwilkę?
Wyszłam za nią na korytarz, zostawiając za sobą uchylone drzwi.
- Jadę z tatą do szpitala. - zaczęła przejęta mama.
- Dlaczego? Coś się stało? - zdziwiłam się.
- Moja przyjaciółka jest w szpitalu.
- Coś poważnego?
- Nie wiem, jedziemy tam by się czegoś dowiedzieć. Mogę Was zostawić samych? - spojrzała mi w oczy z taką miną, jakiej u niej jeszcze nigdy nie widziałam, sama nie potrafiłam określić co wyraża.
- Tak, oczywiście... Jedźcie... - zapewniłam.
- Pamiętaj... Ufam Ci. - pocałowała mnie w policzek po czym popędziła na dół, do czekającego przy drzwiach taty.
'Ufa mi? - Co to niby miało znaczyć?' - zastanawiałam się patrząc jak wychodzą. Jednak dałam sobie z tym spokój i wróciłam do swojego pokoju. Kim leżał na moim łóżku, bawiąc się misiem :
- Miś z czegoś mi się zwierzył. - zakomunikował poważnie.
- Tak? Z czego? - stanęłam nad nim, patrząc na niego z góry.
- Wyznał, że co noc, bez pytania, kleisz się do niego, a jemu to nie pasuje. - odpowiedział ze śmiechem.
- Ten mały drań. - zaśmiałam się, po czym usiadłam mu okrakiem na kolanach. - Za to będzie musiał patrzyć, jak Cię torturuję. - oznajmiłam z uśmiechem.
- Torturujesz? - uniósł brew, po czym odłożył pluszaka na bok. - Już się boję. - wyszczerzył ząbki, kładąc mi ręce na udach.
Przegarnęłam włosy na jedną stronę. Nachyliłam się do niego i zaczęłam mu szeptać do rozchyonych warg, jak on niegdyś mi :
- Zamierzam torturować Cię tak przyjemnie, jak ty zawsze torturujesz mnie. - uśmiechnęłam się, po czym lekko musnęłam wargami jego usta.
Uniósł rękę do mojej twarzy i lekko pogładził mój policzek opuszkami palców. Chciał mnie pocałować, ale odsunęłam się lekko.
- Chciałbyś. - zaśmiałam się.
- Sadystka... - westchnął z uśmiechem.
Nachyliłam się do niego, powtórnie musnęłam jego usta, po czym złapałam lekko zębami jego dolną wargę. Wtedy jego ręce powędrowały na moje plecy, przytrzymując mnie, bym tym razem się nie odsunęła i w końcu mnie pocałował. Mimo że, to ja go dręczyłam, dla mnie samej to też była tortura, pragnienie ściskało mi gardło, a serce waliło jak szalone. Całowaliśmy się zachłannie, po chwili przekręcił się na mnie. Moje ręce powędrowały na jego plecy, przy czym delikatnie go połaskotałam. Jego kąciki ust uniosły się lekko, jakby w uśmiechu. Będąc w jego ramionach, czułam że ma nade mną taką władzę, że może zrobić ze mną wszystko co mu się żywnie podoba. Całowaliśmy się głęboko i zachłannie. W tej chwili poczułam, że jestem gotowa, pragnęłam go całą sobą, lecz ni stąd, ni zowąd w uszach rozbrzmiały mi słowa mamy "Ufam Ci..." - dopiero teraz dotarło do mnie o co jej chodziło. Z trudem oderwałam się od ust Kima. Łapiąc oddech, wydusiłam z siebie :
- Przepraszam, ale nie mogę...
Spojrzał mi głęboko w oczy, a na jego twarzy malowało się zrozumienie :
- Nic nie szkodzi, nie przepraszaj. Nie miałem zamiaru Cię do niczego zmuszać.
- To nie chodzi o to, że nie chcę... - pośpieszyłam z wyjaśnieniem - ...bo chcę i to bardzo... Ale mama przed odjazdem powiedziała, że mi ufa, a ja nie chcę zawieźć tego zaufania.
- Rozumiem... Nie tłumacz się. - uśmiechnął się wyrozumiale, a w jego oczach dostrzegłam taką czułość i miłość, że dotarło do mnie, że on naprawdę nie potrzebuje moich wyjaśnień. Pocałował mnie czule w czoło, po czym położył się obok mnie i przyciągnął mnie do siebie. Położyłam głowę na jego piersi, wsłuchując się w bicie jego serca. Biło równie szybko jak moje, może nawet trochę szybciej.
- Wiesz... Nigdy wcześniej nie pomyślałbym, że jakaś dziewczyna zawróci mi w głowie, aż pojawiłaś się ty... Mącisz mi w głowie do granic możliwości. - zaśmiał się.
- Ty mi bardziej. - uniosłam się, by móc mówić, patrząc mu w oczy - Przy Tobie, czuję się bezpiecznie, a jednocześnie wariuję. Kiedy jesteś przy mnie, obok mnie, moje serce bije tak szybko, że czasami mam wrażenie, że wyskoczy mi z klatki piersiowej. Kiedy mnie całujesz, dotykasz... Wszystko w mojej głowie wiruje, a moje nogi stają się jak z gumy. Kocham i pragnę Cię tak mocno, że sama się sobie dziwię. - czułam, że mówiąc to oblewam się rumieńcem, ale chciałam mu to wszystko powiedzieć.
Uśmiechał się do mnie zadowolony, uniosłam się na łokciu i pocałowałam go lekko w usta, po czym wtuliłam się w jego szyję.
- Ja kocham Cię bardziej. - zakomunikował, pewny swego. - Kocham Cię tak mocno jak nikogo innego na świecie. Gdy jestem z dala od Ciebie nie mogę się skupić na niczym innym jak na myślach o Tobie. Chcę Cię chronić i bronić. Chciałbym wiecznie trzymać Cię w ramionach i nigdy nie wypuszczać...
Przytulił mnie trochę mocniej.
Leżałam wtulona w jego ramiona. Wdychając zapach jego perfum. Wsłuchując się w bicie jego serca i słowa, które pieściły moją duszę i serce. Czułam się jak w raju.
- Gdy jestem z dala od Ciebie... - kontynuował - ...ciężej mi oddychać, czuję się tak, jakbym się dusił... Jakbyś była moim powietrzem...
Uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy, piękniejszych słów, niż te które wypowiedział przed chwilą w życiu nie słyszałam i rzadko, która dziewczyna ma okazje je usłyszeć.
Lekko pogładził mój policzek, po czym pocałował mnie delikatnie, czule i długo, jakby chciał w tym pocałunku pokazać mi całą swą miłość, której nie da się opisać.
- Ty też jesteś moim powietrzem. - uśmiechnęłam się, wtulając w jego ramiona.
Leżeliśmy tak, przytulając się i oddychając sobą nawzajem. Nie były nam już potrzebne żadne słowa, wystarczyło nam łomotanie naszych serc.
Po 18-tej, doszłam w myślach do wniosku, że lepiej będzie jak rodzice po powrocie zastaną nas na dole, nie w mojej sypialni, więc zaproponowałam :
- Może obejrzymy jakiś film?
- Jeśli chcesz. - odpowiedział z uśmiechem.
Zeszliśmy do salonu, trzymając się za ręce.
- Płyty z filmami są na półce pod telewizorem, wybierz coś. - zarządziłam, po czym poszłam do kuchni przygotować herbatę.
Kiedy przyszłam, Kim włączał już DVD, postawiłam herbatę i ciastka na stole, po czym usiadłam na kanapie. Kim wyciągnął się wzdłuż kanapy, kładąc mi głowę na kolanach. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym zerknęłam na ekran.
- Co włączyłeś?
- Jakiś romans...
- Lubisz romanse? - spytałam szczerze zaskoczona.
- Nie, tzn... Tak sobie, ale Ty napewno lubisz. - zaśmiał się.
Pocałowałam go w policzek zadowolona. Próbowałam skupić się na oglądaniu filmu, lecz byłam strasznie senna, delikatnie bawiłam się włosami Kima, który zasnął już po pół godziny od kiedy zaczęliśmy oglądać. Po jakimś czasie, nim się zorientowałam, też zasnęłam. Obudził nas dopiero hałas i światło, które nad nami rozbłysło. Rozejrzałam się zaskoczona :
- Przepraszam, nie wiedziałam, że śpicie. - wytłumaczyła się mama.
Kim natychmiast zmienił pozycję na siedzącą.
- Nic się nie stało. - zapewniłam mamę z uśmiechem.
Dostrzegłam, że na jej twarzy pojawiła się ulga 'A jednak tak do końca mi nie ufa' - pomyślałam.
- Co z Twoją przyjaciółką? - spytałam.
- Spadała ze schodów, na szczęście tylko złamała nogę. - odpowiedziała.
- To dobrze. - odparłam.
Kim spojrzał na zegarek, po czym wstał.
- Przepraszam, trochę się zasiedziałem. Będę się już zbierał.
Spojrzałam na zegarek :
- Już 21-wsza? - otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Odprowadzisz mnie? - spojrzał na mnie.
- Oczywiście. - zaśmiałam się.
Kim pożegnał się z moimi rodzicami, mama kazała mu wpadać ile chce. Po czym odprowadziłam go na podjazd, do motoru.
- Mogę jutro zabrać Cię do szkoły? - spytał niepewnie.
- Chciałabym, ale jeśli przyjedziemy razem to będzie podejrzane. - wyjaśniłam.
- To może przyjdę po Ciebie i przejdziemy się tak jak w piątek? Nikt nic nie zauważy. - zapewnił.
- Tak może być. - przytaknęłam zadowolona.
Pocałował mnie lekko na pożegnanie, po czym włożył kask i odjechał.
Minęły prawie 3 tygodnie od kiedy zaczęłam chodzić z Kimem, a my ciągle ukrywaliśmy nasz związek, on nalegał, byśmy w końcu przestali się ukrywać, jednak ja odmawiałam. Max starał się nie zwracać na mnie uwagi, wiedziałam że zachowuje się tak przez to, że cierpi, nie chciałam dołować go jeszcze bardziej moim związkiem z Kimem, na przerwach spędzałam czas z Tiffany, która cały czas cieszyła się, że Kim jest wolny, z jej powodu też ociągałam się z wydobyciem naszego związku na światło dzienne. Z Kimem spotykałam się tylko u mnie w domu i raz byłam u niego, poznać jego rodziców. Kim zapewnił mnie, że mnie polubili, ale sama nie wiedziałam czy mówi, prawdę, czy po prostu chce, by było mi miło. Mnie samą już trochę męczyło ukrywanie naszego związku, ale nie chciałam psuć Maxowi i Tiffany zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, więc postanowiłam dalej go ukrywać.
W piątek 20-stego grudnia, szłam jak zwykle z Kimem do szkoły :
- Wyobraź sobie, że trzymam Cię za rękę. - powiedział cicho.
- Ściskasz za mocno. - zaśmiałam się.
- Długo jeszcze to potrwa?
- Co? - spytałam zaskoczona.
- Te całe ukrywanie się... - westchnął. - Czuję się jak jakiś kryminalista... - skarżył się.
- Poczekajmy jeszcze trochę... Po świętach przestaniemy się ukrywać.
- Taa... Już tydzień temu mieliśmy przestać, ale ty ciągle znajdujesz jakiś powód, by to odwlec.
- Nie złość się, teraz mówię prawdę, obiecuję, że po świętach wszyscy się dowiedzą.
- Męczy mnie to, że muszę udawać, że nic do Ciebie nie czuję. - westchnął ciężko.
- Mnie męczy to samo... Plus fakt, że Jessica ciągle przychodzi do Ciebie i błaga Cię o to byś do niej wrócił. - skrzywiłam się.
- Zazdrosna? - spytał zadowolony.
- Żebyś wiedział. - wytknęłam mu język.
Tego dnia stało się coś dziwnego, Max na długiej przerwie spytał czy mógłby ze mną porozmawiać gdzieś gdzie jest mniej ludzi. 'Może chce się pogodzić?' - pomyślałam i zgodziłam się. Ubrałam kurtkę i spojrzałam przelotnie na Kima, który patrzył podejrzliwie na naszą dwójkę. Kiedy wyszłam z Maxem przed szkołę, przez chwilę milczeliśmy, aż w końcu odważył się powiedzieć, to co leżało mu na sercu :
- Kocham Cię.
Patrzyłam na niego zaskoczona, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Wiem... Nigdy Ci tego nie mówiłem, ale teraz tego żałuję. Starałem się o Tobie zapomnieć, dlatego odciąłem się od Ciebie, ale teraz wiem, że nie mogę bez Ciebie żyć. Tęsknię za Tobą, nie mogę przestać o Tobie myśleć... Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę. - spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
- Max, ja...
Nie dał mi dokończyć, bo zamknął mi usta pocałunkiem. Chciałam go odepchnąć, ale nie miałam jak, ręce trzymałam w kieszeni kurtki, a Max mocno mnie obejmował. Wtedy ze szkoły wyszedł Kim, zatrzymał się w miejscu, gdy nas zobaczył, początkowo otworzył usta ze zdziwienia, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się ból i wściekłość zarazem. Ruszył szybkim krokiem w stronę bramy szkoły. Udało mi się oswobodzić jakoś z uścisku Maxa, odepchnęłam go od siebie z krzykiem :
- Co Ty robisz?! Z nami koniec, zrozum to!
Po czym ruszyłam biegiem za Kimem :
- Kim! Czekaj!
Udało mi się go dogonić :
- Kim...
Odwrócił się gwałtownie w moją stronę :
- Czego chcesz?! Idź jeszcze się z nim pocałuj! To dla Ciebie jakaś rozrywka czy jak?! - krzyczał, nie dając powiedzieć mi ani słowa - Najpierw zdradzałaś go ze mną, a teraz mnie z nim?! - patrzył na mnie w wyrzutem, a w jego oczach lśniły łzy.
- To wszystko nie jest tak jak myślisz... - rozpłakałam się, nie mogąc się opanować.
- Mówiłaś, że mnie kochasz, ale za moimi plecami całujesz się z innym, tak?! To jest według Ciebie miłość?! Chciałaś ukrywać nasz związek, bo tak naprawdę czujesz coś jeszcze do niego tak?! - patrzył na mnie z takim wyrzutem i bólem, że chciałam paść na kolana, by błagać go, by tak nie myślał, zamiast tego łzy tak mnie dusiły, że nie byłam w stanie nic powiedzieć, prócz :
- Kocham Cię...
Odwrócił się ode mnie i poszedł w stronę miasta.
Płakałam przez resztę przerwy i połowę lekcji, gdy w końcu zdołałam jakoś dojść do siebie, poszłam do klasy. Na miejscu zdałam sobie sprawę, jak to musiało wyglądać z jego punktu widzenia. 'Musi uważać mnie za jedną z najgorszych... Nienawidzę się za to...' - myślałam, nie mogąc skupić się na lekcji - 'Nie wziął kurtki, przeziębi się...' - zamartwiałam się.
Na przerwie Max odwrócił się do mnie :
- Przepraszam za to, że Cię pocałowałem... Poniosło mnie... Ja po prostu tak Cię potrzebuję, że już nie daję sobie rady. - wyjaśnił smutny.
Nagle woźna weszła do naszej klasy i zaczęła pakować rzeczy Kima. Podeszłam do niej zaskoczona :
- Dzień Dobry... Dlaczego zabiera Pani rzeczy Kima? - spytałam zdziwiona.
- Dyrektor mnie przysłał, ponoć samochód go potrącił.
Moje serce zamarło :
- Co?! Kiedy?! Gdzie?! Jak?! - pytałam przerażona.
- Słyszałam, że jakiś pijany kierowca nie zatrzymał się na czerwonym tylko uderzył w niego.
- W jakim jest stanie? - spytałam z nadzieją, że nic mu nie jest.
- Nie wiem, dziecko... Nie jestem lekarzem. Tyle co wiedziałam to Ci powiedziałam.
Szybko podeszłam do ławki, ubrałam kurtkę, Max złapał mnie za rękę :
- Gdzie idziesz?
Czułam się jak pijana, jakbym nic nie słyszała, wyszarpnęłam mu swoją rękę, po czym ruszyłam w kierunku drzwi. Max zastąpił mi drogę :
- Gdzie idziesz?
- Do Kima! - wykrzyknęłam.
- Poczekaj, po lekcjach pójdziemy razem.
- Nie! Muszę się dowiedzieć co z nim! Muszę przy nim być! - próbowałam jakoś go ominąć, ale mi nie dawał.
- Czy ty... Coś do niego czujesz? - spytał.
Byłam zmęczona tymi pytaniami, chciałam jak najszybciej zobaczyć Kima, więc wykrzyknęłam na cały głos :
- Tak! Kocham go! Kocham Kima! Zadowolony!? Teraz mnie przepuść!
Bez słowa, zszedł mi z drogi, nie obchodziło mnie to, że Max będzie cierpiał, że Tiffany będzie cierpiała, w tej chwili mógł cierpieć każdy tylko nie on, nie Kim...
Biegłam bez tchu do szpitala ze ściśniętym z bólu i przejęcia żołądkiem. W duchu modliłam się, by Kimowi nic się nie stało. Gdy już dobiegłam do szpitala, podeszłam do pielęgniarki :
- Dzień Dobry, gdzie znajdę chłopaka, którego dziś potrącono na światłach? - moje serce znowu zamarło.
- Właśnie trwa operacja.
Na te słowa, znów moje serce zamarło, zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Obudziłam się czując jakiś okropny zapach, gdy otworzyłam oczy zauważyłam, że leżę na szpitalnym łóżku, a pielęgniarka, którą wcześniej pytałam o Kima, macha mi jakąś śmierdzącą buteleczką przed nosem. Gdy tylko doszłam do siebie spytałam :
- Gdzie Kim?!
- Ten potrącony chłopiec jest teraz operowany, mówiłam Pani.
- Co mu jest? Wyjdzie z tego prawda?! - moje serce i żołądek ściskały się do granic możliwości.
- Jest Pani jego rodziną?
- Nie, jestem jego dziewczyną.
- W taki razie przykro mi, ale nie mogę Pani powiedzieć.
- Proszę... - łzy napłynęły mi do oczu.
- Przepraszam, nie mogę. Zaprowadzę Panią do jego rodziców, oni mogą Pani powiedzieć.
- Dziękuję... - odpowiedziałam cicho, po czym wstałam z łóżka, zakręciło mi się w głowie, ale olałam to, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się czegoś o Kimie.
Gdy dotarłam z pielęgniarką do rodziców Kima, mama Kima siedziała na krześle zapłakana, modląc się po cichu, natychmiast spytałam jego taty :
- Co z Kimem?!
- Jest źle... - powiedział zmartwiony.
- Jak to źle? - łzy napłynęły mi do oczu.
- Ma liczne obrażenia wewnętrzne. - odpowiedział zdławionym głosem.
- Ale wyjdzie z tego? - spytałam z nadzieją.
- Nie wiadomo...
Na te słowa niekontrolowane łzy zaczęły spływać mi z oczu, padłam na kolana, tata Kima szybko pomógł mi wstać i posadził mnie na krześle. Zaczęłam modlić się po cichu : 'Boże... Błagam nie zabieraj mi go. Wiem, że na niego nie zasłużyłam, że nie potrafię bez niego żyć, ale ja bez niego umrę. Nie może odejść... Boże, błagam...', ból dławił mnie od środka.
Po jakichś 5 godzinach, z sali wyszedł lekarz :
- Co z nim?! - wszyscy podbiegliśmy do niego, przejęci.
- Państwo są rodziną?
- Tak, rodzicami. - odparł ojciec Kima.
- Musimy czekać... Ta doba będzie decydująca. Powstrzymaliśmy krwawienie wewnętrzne, ale stracił dużo krwi, możemy spodziewać się najgorszego, ale trzeba wierzyć. Może uda mu się z tego wyjść. Teraz przewozimy go na OIOM.
Nie mogłam powstrzymać spływających mi po policzkach łez.
- On musi żyć... - wyrwało mi się. - Proszę coś zrobić! On nie może umrzeć! - błagałam, szarpiąc lekarza za fartuch.
- Rozumiem co państwo przeżywają, ale proszę się uspokoić. - odpowiedział, odsuwając się ode mnie i odszedł.
Ojciec i matka Kima płakali przytulając się do siebie. Wzięłam kilka głębokich oddechów.
- On będzie żył! Przeżyje! Wie, że nie może mnie zostawić! Puki jest jeszcze szansa będę wierzyć. Nie zwątpię w niego. - postanowiłam, powstrzymując napływające mi do oczu łzy.
Po upływie godziny pielęgniarka przyszła poinformować nas, że Kim jest już na OIOMIE, i że możemy go odwiedzać, ale tylko przez chwilę, pojedynczo. Chciałam zobaczyć go jak najszybciej, ale widząc płacz jego matki, postanowiłam poczekać, musiałam zadowolić się wspieraniem go przez szybę. Ciężko mi było patrzeć na niego, w takim stanie, łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie pozwalałam się im wydostać 'Wierzę w Ciebie, wyjdziesz z tego', powtarzałam sobie.
Była już 23, nie mogłam odwiedzić Kima, jego rodzicom długo u niego zeszło, ale mimo to postanowiłam zostać w szpitalu. Tata przyjechał po mnie i nalegał, bym pojechała z nim do domu i wróciła rano, ale nie mogłam, musiałam zostać przy Kimie. Musiałam być z nim przez te 24 godziny, a nawet dłużej. Przez całą noc się modliłam, błagając Boga, by Kim przeżył, chwilami drzemałam, ale nie długo, bo co chwila budził mnie jakiś koszmarny sen.
Gdy rano nastała pora odwiedzin, mama Kima była pierwsza, później tata, później była przerwa obiadowa i wyproszono nas, bo przyszedł lekarz, by zbadać Kima. Denerwowałam się coraz bardziej, chciałam w końcu wejść do niego, by wiedział, że jestem przy nim, że go nie opuszczę, lecz ciągle nie miałam kiedy. Lekarz powiedział, że jeśli Kim utrzyma taki stan w jakim jest teraz do końca dnia, będziemy mogli odetchnąć z ulgą. Gdy lekarz wyszedł, znów była u niego jego mama, później tata, i w końcu po 18-tej nadszedł czas na mnie. Przebrałam się w specjalny fartuch i obuwie, umyłam ręce i weszłam do niego. Serce mi się ścisnęło, łzy napłynęły do oczu 'Nie płacz.' - powtarzałam sobie. Usiadłam na krześle obok łóżka na którym leżał podłączony do aparatury, nie zwracając uwagi na jego rodziców patrzących przez szybę, złapałam go za rękę:
- Kim, jestem przy Tobie, słyszysz? - powiedziałam zdławionym głosem - Kocham Cię, jestem przy Tobie i czekam, aż do mnie wrócisz... Wiem, że sobie poradzisz... Jesteś silny. - powiedziałam pewnie, nadal powstrzymując łzy. - Tylko Ty się dla mnie liczysz... Nikt inny tylko Ty. Wierzę w Ciebie. - nagle usłyszałam, że pikanie zmieniło się w ciągły sygnał, z paniką spojrzałam na kardiomonitor, na którym linia zrobiła się prosta, a cyferki zaczęły spadać. 'Boże, nie!' - krzyknęłam w duchu.
- Niech ktoś tu przyjdzie! - zawołałam z paniką.
Natychmiast zjawiła się pielęgniarka, a zaraz za nią lekarz.
- Proszę wyjść. - rzucił w moją stronę lekarz.
Nie byłam w stanie wyjść, stanęłam z boku, zasłaniając ręką usta, by nie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Moje serce trawił nieopisany ból, lekarz zaczął reanimację, lecz na monitorze kardiomonitora nic się nie zmieniało. 'Boże, ocal go' - prosiłam w duchu. Po chwili lekarz zaprzestał reanimacji, spojrzał na zegarek :
- Godzina zgonu - 18:42.
Niewyobrażalny ból, krzyk, fala cierpienia, zalały moją duszę i serce, które rozpadło się w tej chwili na kawałki.
KONIEC.
- Miło... - odparł sucho.
- Ja po prostu nie chcę, żeby cierpiał... - kopnęłam bryłkę śniegu.
- Więc mamy ukrywać się już zawsze? - spojrzał na mnie.
- Nie... Tylko przez jakiś czas... Wystarczy już, że moja mama wie i jest mną zawiedziona. - zagryzłam wargę.
- Zawiedziona? - spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
- Tak... - wbiłam wzrok w ziemię, by znów nie płakać. - Powiedziała, że jestem egoistką i że nie mam wstydu, skoro działałam na dwa fronty.
Westchnął, po czym podszedł do mnie, uniósł lekko moją twarz, by spojrzeć mi w oczy :
- Nie martw się... Ochłonie i wszystko będzie dobrze, nie przejmuj się... - uśmiechnął się pocieszająco.
Gdy tylko spojrzałam mu w oczy, od razu w to uwierzyłam. Już zatapiałam się w jego spojrzeniu, lecz szybko się otrząsnęłam i odskoczyłam od niego
- Chodźmy... - zachęciłam z uśmiechem, po czym ruszyliśmy w stronę szkoły.
- Ale po lekcjach mogę Cię odprowadzić? - spytał z nadzieją.
- Wiesz... Myślałam, żeby zerwać z nim dopiero po lekcjach...
- Dlaczego tak późno? - spytał z wyrzutem.
- Chcę to zrobić na osobności, nie przy wszystkich...
- W takim razie ok... Niech będzie... - westchnął.
- Ojj, nie dąsaj się... - pociągnęłam go lekko za rękaw.
Próbował być poważny, ale po chwili czule się do mnie uśmiechnął.
- No i tak ma być! - zaśmiałam się zadowolona.
Do klasy, Kim przyszedł kilka minut po mnie, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Cały dzień zastanawiałam się jak mam powiedzieć Maxowi, że z nami koniec, ale nic nie wymyśliłam... Doszłam do wniosku, że nie ma co nad tym myśleć, bo nie ma najmniej bolesnego sposobu na zerwanie.
Po lekcjach umierałam ze zdenerwowania. Myśli wirowały mi w głowie. Szybko ubrałam kurtkę, po czym ruszyłam przed Maxem w stronę wyjścia, by nie złapał mnie za rękę, schowałam obie dłonie w kieszenie kurtki. Szliśmy bez słowa przez spory kawałek drogi. W końcu Max się odezwał :
- Coś się dzieje, prawda?
- Nie... To znaczy... - westchnęłam ciężko.
- Powiedz mi co się dzieje. - nalegał zmartwiony.
- Później... - odpowiedziałam cicho.
Chciałam poczekać, aż dojdziemy do parku, do miejsca gdzie nasz związek się zaczął. Chciałam by wszystko skończyło się tam, gdzie się zaczęło. Gdy już dotarliśmy na miejsce, zatrzymałam się bez słowa. Max obejrzał się na mnie lekko zaskoczony, a ja bez żadnych ogródek powiedziałam to co prędzej czy później musiałam mu powiedzieć :
- Rozstańmy się...
Zmarszczył brwi, a po chwili na jego twarz wpłynął smutek i zaskoczenie. Nic nie mówił, więc postanowiłam kontynuować :
- Przepraszam, ale nie chcę już tego dłużej ciągnąć. To co czułam już się we mnie wypaliło... - spuściłam wzrok, by nie patrzeć na smutek, który widniał na jego twarzy.
Po chwili podszedł do mnie i w końcu się odezwał :
- Nie rób tego... - zaczął smutno - Sprawię... Sprawię, że znów coś do mnie poczujesz. Będę walczył o Twoje uczucie...
- Nie. - przerwałam mu - Przepraszam, ale... Nie wzniecisz ognia z popiołu... - powiedziałam unosząc na niego wzrok.
- Daj mi szansę... - w jego oczach malowała się nadzieja.
- Przepraszam, ale... nie mogę... - patrząc na jego smutek, łzy napłynęły mi do oczu.
- Powiedź mi szczerze... Czy jest ktoś inny?
Nie byłam w stanie powiedzieć mu prawdy, nie chciałam go ranić aż tak :
- Nie. - skłamałam.
- Więc nie poddam się tak łatwo. - zakomunikował pewny swego.
- Przestań, proszę. - wydusiłam bezradnie - Zapomnij o mnie... O nas... - ruszyłam przed siebie.
Dorównał mi kroku :
- Odprowadzę Cię.
- Nie. - odpowiedziałam twardo - Chcę zostać teraz sama. Nie chcę, żebyś miał jeszcze jakiekolwiek nadzieje, na to że do siebie wrócimy. Wybacz mi, ale do tego nie dojdzie...
Usłyszałam, że jego kroki zamilkły. Odwróciłam się do niego i wydusiłam z siebie tylko :
- Przepraszam...
Po czym odeszłam.
Po powrocie do domu, czułam się fatalnie, przez to że zraniłam Maxa, ale nic nie mogłam na to poradzić, nie mogłam tego dłużej ciągnąć. Gdy wchodziłam po schodach na górę, mama stanęła w wejściu do kuchni :
- Kolacja będzie za pół godziny. - oznajmiła sucho, po czym odwróciła się by znów wejść do kuchni.
- Mamo... - zatrzymałam ją.
- Słucham. - odparła sucho, nie odwracając się w moją stronę.
Chciałam, by wiedziała, że między mną i Maxem wszystko skończone :
- Ja... Zerwałam dziś z Maxem. - powiedziałam cicho.
- Przynajmniej tyle... - odpowiedziała, po czym zniknęła za drzwiami kuchni.
Bolało mnie jej zachowanie, ale wiedziałam, że zasłużyłam sobie na to jak mnie traktuje, więc nie miałam do niej żalu.
Po upływie pół godziny, postanowiłam zejść na dół, na kolację. Nie byłam głodna, ale nie chciałam jeszcze bardziej denerwować mamy, więc postanowiłam zjeść kolację pomimo braku apetytu. Gdy zeszłam po schodach na dół zdawało mi się, że usłyszałam głos Kima. 'Chyba już całkiem oszalałam...' - uśmiechnęłam się pod nosem, lecz po chwili dotarło do mnie, że słyszę go naprawdę. Jego głos dobiegał z salonu. Zaskoczona, podeszłam do uchylonych drzwi i zaczęłam podsłuchiwać :
- ...więc to, że postępowała w ten sposób to tylko moja wina. Ona naprawdę nie chciała zranić ani Pani, ani Maxa.
Mama nie odpowiedziała, więc kontynuował :
- Amber naprawdę boli to co teraz Pani o niej myśli. Proszę... Niech Pani wybaczy jej i mi i nie ma do niej żalu. To Pani zdanie jest dla niej najważniejsze.
Przez kilka minut panowała głucha cisza, w końcu mama się odezwała :
- Bardzo się cieszę, że starasz się bronić moją córkę i troszczysz się o jej kontakty z rodziną, ale to nie zmienia faktu, że postąpiła źle.
- Proszę zrozumieć... Ona cierpi przez to co teraz Pani o niej myśli, a to naprawdę nie jej wina.
Mama ciężko westchnęła, po chwili jednak znów się odezwała :
- Może faktycznie, zbyt ostro ją potraktowałam, ale przynajmniej ostrymi słowami mogłam przemówić jej jakoś do rozsądku. - wyjaśniła.
Poczułam, że muszę tam wejść, więc wparowałam tam jakbym dopiero co ich usłyszała. Rozejrzałam się po pokoju, mama siedziała w fotelu, Kim na kanapie, a na stole leżał piękny bukiet różnokolorowych frezji.
Gdy weszłam Kim natychmiast zerwał się na równe nogi.
- Kim?! Co Ty tutaj robisz? - udałam zaskoczoną.
- Ja, tylko...
- Przyszedł wziąć na siebie winę za Twoje postępowanie. - dokończyła za niego mama, po czym podniosła się z fotela, podeszła do mnie i troskliwie pogłaskała mnie po policzku :
- Przepraszam za moje wczorajsze słowa. Po prostu, byłam zawiedziona, że moja własna córka zrobiła coś takiego... Obiecaj mi, że coś takiego już nigdy się nie powtórzy, że już nigdy mnie tak nie zawiedziesz. - patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.
- Obiecuję i przepraszam. - łzy napłynęły mi do oczu.
- Niezależnie od wszystkiego, kocham Cię - przytuliła mnie czule.
Gdy już odsunęłyśmy się od siebie, obie wytarłyśmy sobie łzy wzruszenia.
- Swoją drogą, to chyba lepszego chłopca nie mogłaś sobie wybrać. - uśmiechnęła się do mnie czule.
- Wiem. - odparłam pewnie, po czym spojrzałam na Kima, który stał cały czas przyglądając się nam, na pochwałę mamy zaczerwienił się.
- Spójrz jakie piękne kwaity mi przyniósł. - mama uśmiechnęła się wzruszona, podnosząc ze stołu bukiet.
Spojrzałam na Kima zdumiona. Byłam zaskoczona tym jaki był, jego zachowaniem. Nigdy bym się po nim czegoś takiego nie spodziewała, a tu proszę... Podeszłam do niego i złapałam go za rękę, szczęśliwa, że go mam.
- Zostaniesz na kolacji, prawda? - spytała go z uśmiechem mama.
- Nie dziękuję... Nie chcę robić kłopotu. Pójdę już. - odpowiedział z nieśmiałym uśmiechem.
- Nie ma mowy! Zostaniesz! - mama pogroziła mu palcem ze szczerym uśmiechem, po czym wyszła do kuchni.
- A kwiatki dla mnie to gdzie? - próbowałam zrobić obrażoną minę, ale zamiast tego się uśmiechnęłam.
Kim z uśmiechem nachylił się i podniósł z kanapy czerwoną różę, której wcześniej w ogóle nie zauważyłam.
- Proszę bardzo. - wręczył mi ją z czarującym uśmiechem.
- Dziękuję... Za to, że przyszedłeś, za to co powiedziałeś mojej mamie i za kwiatka.
Stanęłam na palcach, by pocałować go w policzek, lecz przekręcił głowę tak, że trafiłam w jego usta. Zaskoczona otworzyłam oczy i natychmiast obejrzałam się, by spojrzeć, czy mama czasami nie widziała.
- Głuptas. - zaśmiał się.
- A co jeśli mama zobaczy? - zaczerwieniłam się.
- Przecież mnie lubi. - wyszczerzył ząbki.
- Patrzcie go jak się chwali. - zaśmiałam się.
Wtedy mama pojawiła się w drzwiach :
- Kolacja gotowa, chodźcie.
Podczas posiłku mama zrobiła Kimowi istne przesłuchanie, pytała go o wszystko, o jego plany na przyszłość, rodzinę, zainteresowania, czułam się strasznie zażenowana z tego powodu.
Gdy Kim już się zbierał, założyłam kurtkę i wyszłam z nim przed dom. Razem podeszliśmy do jego motoru stojącego na podjeździe :
- Przepraszam za mamę i te całe przesłuchanie.
- No coś Ty, to była czysta przyjemność. - pstryknął mnie zadowolony w nos.
- Jeszcze raz dziękuję za wszystko.
- W ramach podziękowań należy mi się chyba jakaś nagroda? - poruszył zabawnie brwiami.
- Dostałeś już buziaka. - wytknęłam mu język.
- Jesteś wredna. - zrobił minę zbitego psa.
Zaśmiałam się.
- Wierz mi, że bardzo bym chciała podziękować Ci trochę bardziej, ale mama może zobaczyć przez okno, a dzięki lampie - spojrzałam na stojącą obok lampę - będzie wszystko doskonale widziała...
- Nic się nie starasz... - westchnął z udawanym smutkiem. - "Lepszego chłopaka nie mogłaś sobie znaleźć", a wcale o niego nie dbasz. - zacytował ze śmiechem, dorzucając swoje 3 grosze.
- Dobra już, marudo. - odpowiedziałam ze śmiechem.
Rozejrzałam się do koła, złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę drzewa, za którym się ukryliśmy. Złapałam go za kurtkę, przyciągnęłam do siebie wpiłam się w jego usta. Całowaliśmy się tak jakbyśmy poznawali swe wargi po raz pierwszy. Gdyby ktoś nas teraz zobaczył, pomyślałby, że ostatnio nie całowaliśmy się wczoraj, ale z miesiąc temu, tak byliśmy siebie spragnieni. W końcu odsunęłam się lekko od niego, by złapać oddech :
- Nigdy nie będę miała Cię dość. - przyznałam szczerze, łapiąc oddech.
- Trzymam Cię za słowo. - odparł ze śmiechem, po czym pocałował mnie lekko w nos.
Gdy siedział już na motorze, nie mogąc się powstrzymać znów pocałowałam go lekko w usta, po chwili odsuwając się natychmiast :
- Jedź już, bo zaraz zechcę zatrzymać Cię tu na zawsze. - zaśmiałam się.
- Z chęcią się tego podejmę. - odpowiedział zadowolony.
W odpowiedzi na to pstryknęłam go w nos.
- Chciałem gdzieś Cię zaprosić w ten weekend, ale skoro mamy się ukrywać, przypuszczam, że się nie zgodzisz? - zerknął na mnie.
- Niestety... Ale, może wpadniesz do mnie? - uśmiechnęłam się zachęcająco.
- Pewnie, kiedy proponujesz? - spytał z uśmiechem.
- W niedzielę o 14-tej?
- Dopiero w niedzielę? No nie wiem jak ja to wytrzymam... - odparł z udawanym smutkiem.
- Wytrzymasz, wytrzymasz. - zaśmiałam się, po czym nachyliłam się, tak jakbym chciała go pocałować, lecz zamiast pocałować go, wsunęłam mu kask na głowę.
- W takim razie do niedzieli. - puścił do mnie oczko, po czym odpalił motor i odjechał.
W niedzielę, Kim zjawił się u mnie punktualnie o 14-tej. Mama specjalnie na tę okazję przygotowała swoją specjalność - kurczaka w sosie pomarańczowym. Kim wręczył jej bukiet hiacyntów, a mi czerwonych róż.
- Nie trzeba było się tak wykosztowywać. - szepnęłam mu zadowolona na ucho.
- To nic takiego. - odpowiedział cicho.
Następnie przedstawiłam go mojemu tacie. Kim przeprosił go za to, że nie ma nic dla niego, ale nie wiedział co byłoby odpowiednie. Tym razem przesłuchanie prowadził tata, pytał o to samo o co w piątek pytała mama. Z ulgą stwierdziłam, że tata go polubił. Po obiedzie Kim podziękował mojej mamie za pyszny obiad, a ja zastanawiałam się czy mogę go zabrać do swojego pokoju, lecz doszłam do wniosku, że muszę, w końcu chciałam go mieć tylko dla siebie, a nie - dzielić się nim z rodzicami.
- Pozwolicie, że pokażę Kimowi swój pokój? - spytałam nieśmiało.
- Naturalnie - odparł tata z uśmiechem.
Wstałam od stołu, a zaraz za mną Kim :
- Jeszcze raz dziękuję za pyszny obiad. - ukłonił się.
Zniecierpliwiona pociągnęłam go lekko za rękaw.
Gdy wyszliśmy z kuchni, złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą, na górę, do mojego pokoju. Gdy wchodziliśmy po schodach, odwróciłam się do niego :
- Lizus. - wytknęłam mu język.
- Co?! - otworzył usta ze zdziwienia. - Ja tylko mówiłem prawdę, Twoja mama naprawdę świetnie gotuje.
Wciągnęłam go za sobą, do swojego pokoju, zamykając za nami drzwi. Kim rozejrzał się do koła po moim fiołkoworóżowym pokoju.
- Wow... Jak tu... Uroczo. - parsknął śmiechem.
Uderzyłam go lekko pięścią w ramię.
- To nie jest śmieszne... Moja mama go urządziła, wciąż uważa mnie za małą dziewczynkę. - westchnęłam.
Mój wzrok przykuł miś siedzący na łóżku. 'Czemu zapomniałam go schować?!' - skarciłam się w duchu. Skrzywiłam się mimowolnie. Kim podążył wzrokiem za moim, gdy zauważył misia, uśmiechnął się pod nosem, lecz powstrzymał śmiech i podniósł lekko głos z udawanym oburzeniem :
- A ten drań co tutaj robi?!
- Czeka na mnie. - uśmiechnęłam się przekornie.
- Mógłby przynajmniej ukryć się w szafie, kiedy ja tu jestem. - niekontrolowany uśmiech pojawił mu się na twarzy.
Rozległo się pukanie do drzwi :
- Proszę - powiedziałam głośno.
Zza drzwi wyłoniła się mama, która skierowała się do mnie z pytaniem :
- Mogłabym Cię prosić na chwilkę?
Wyszłam za nią na korytarz, zostawiając za sobą uchylone drzwi.
- Jadę z tatą do szpitala. - zaczęła przejęta mama.
- Dlaczego? Coś się stało? - zdziwiłam się.
- Moja przyjaciółka jest w szpitalu.
- Coś poważnego?
- Nie wiem, jedziemy tam by się czegoś dowiedzieć. Mogę Was zostawić samych? - spojrzała mi w oczy z taką miną, jakiej u niej jeszcze nigdy nie widziałam, sama nie potrafiłam określić co wyraża.
- Tak, oczywiście... Jedźcie... - zapewniłam.
- Pamiętaj... Ufam Ci. - pocałowała mnie w policzek po czym popędziła na dół, do czekającego przy drzwiach taty.
'Ufa mi? - Co to niby miało znaczyć?' - zastanawiałam się patrząc jak wychodzą. Jednak dałam sobie z tym spokój i wróciłam do swojego pokoju. Kim leżał na moim łóżku, bawiąc się misiem :
- Miś z czegoś mi się zwierzył. - zakomunikował poważnie.
- Tak? Z czego? - stanęłam nad nim, patrząc na niego z góry.
- Wyznał, że co noc, bez pytania, kleisz się do niego, a jemu to nie pasuje. - odpowiedział ze śmiechem.
- Ten mały drań. - zaśmiałam się, po czym usiadłam mu okrakiem na kolanach. - Za to będzie musiał patrzyć, jak Cię torturuję. - oznajmiłam z uśmiechem.
- Torturujesz? - uniósł brew, po czym odłożył pluszaka na bok. - Już się boję. - wyszczerzył ząbki, kładąc mi ręce na udach.
Przegarnęłam włosy na jedną stronę. Nachyliłam się do niego i zaczęłam mu szeptać do rozchyonych warg, jak on niegdyś mi :
- Zamierzam torturować Cię tak przyjemnie, jak ty zawsze torturujesz mnie. - uśmiechnęłam się, po czym lekko musnęłam wargami jego usta.
Uniósł rękę do mojej twarzy i lekko pogładził mój policzek opuszkami palców. Chciał mnie pocałować, ale odsunęłam się lekko.
- Chciałbyś. - zaśmiałam się.
- Sadystka... - westchnął z uśmiechem.
Nachyliłam się do niego, powtórnie musnęłam jego usta, po czym złapałam lekko zębami jego dolną wargę. Wtedy jego ręce powędrowały na moje plecy, przytrzymując mnie, bym tym razem się nie odsunęła i w końcu mnie pocałował. Mimo że, to ja go dręczyłam, dla mnie samej to też była tortura, pragnienie ściskało mi gardło, a serce waliło jak szalone. Całowaliśmy się zachłannie, po chwili przekręcił się na mnie. Moje ręce powędrowały na jego plecy, przy czym delikatnie go połaskotałam. Jego kąciki ust uniosły się lekko, jakby w uśmiechu. Będąc w jego ramionach, czułam że ma nade mną taką władzę, że może zrobić ze mną wszystko co mu się żywnie podoba. Całowaliśmy się głęboko i zachłannie. W tej chwili poczułam, że jestem gotowa, pragnęłam go całą sobą, lecz ni stąd, ni zowąd w uszach rozbrzmiały mi słowa mamy "Ufam Ci..." - dopiero teraz dotarło do mnie o co jej chodziło. Z trudem oderwałam się od ust Kima. Łapiąc oddech, wydusiłam z siebie :
- Przepraszam, ale nie mogę...
Spojrzał mi głęboko w oczy, a na jego twarzy malowało się zrozumienie :
- Nic nie szkodzi, nie przepraszaj. Nie miałem zamiaru Cię do niczego zmuszać.
- To nie chodzi o to, że nie chcę... - pośpieszyłam z wyjaśnieniem - ...bo chcę i to bardzo... Ale mama przed odjazdem powiedziała, że mi ufa, a ja nie chcę zawieźć tego zaufania.
- Rozumiem... Nie tłumacz się. - uśmiechnął się wyrozumiale, a w jego oczach dostrzegłam taką czułość i miłość, że dotarło do mnie, że on naprawdę nie potrzebuje moich wyjaśnień. Pocałował mnie czule w czoło, po czym położył się obok mnie i przyciągnął mnie do siebie. Położyłam głowę na jego piersi, wsłuchując się w bicie jego serca. Biło równie szybko jak moje, może nawet trochę szybciej.
- Wiesz... Nigdy wcześniej nie pomyślałbym, że jakaś dziewczyna zawróci mi w głowie, aż pojawiłaś się ty... Mącisz mi w głowie do granic możliwości. - zaśmiał się.
- Ty mi bardziej. - uniosłam się, by móc mówić, patrząc mu w oczy - Przy Tobie, czuję się bezpiecznie, a jednocześnie wariuję. Kiedy jesteś przy mnie, obok mnie, moje serce bije tak szybko, że czasami mam wrażenie, że wyskoczy mi z klatki piersiowej. Kiedy mnie całujesz, dotykasz... Wszystko w mojej głowie wiruje, a moje nogi stają się jak z gumy. Kocham i pragnę Cię tak mocno, że sama się sobie dziwię. - czułam, że mówiąc to oblewam się rumieńcem, ale chciałam mu to wszystko powiedzieć.
Uśmiechał się do mnie zadowolony, uniosłam się na łokciu i pocałowałam go lekko w usta, po czym wtuliłam się w jego szyję.
- Ja kocham Cię bardziej. - zakomunikował, pewny swego. - Kocham Cię tak mocno jak nikogo innego na świecie. Gdy jestem z dala od Ciebie nie mogę się skupić na niczym innym jak na myślach o Tobie. Chcę Cię chronić i bronić. Chciałbym wiecznie trzymać Cię w ramionach i nigdy nie wypuszczać...
Przytulił mnie trochę mocniej.
Leżałam wtulona w jego ramiona. Wdychając zapach jego perfum. Wsłuchując się w bicie jego serca i słowa, które pieściły moją duszę i serce. Czułam się jak w raju.
- Gdy jestem z dala od Ciebie... - kontynuował - ...ciężej mi oddychać, czuję się tak, jakbym się dusił... Jakbyś była moim powietrzem...
Uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy, piękniejszych słów, niż te które wypowiedział przed chwilą w życiu nie słyszałam i rzadko, która dziewczyna ma okazje je usłyszeć.
Lekko pogładził mój policzek, po czym pocałował mnie delikatnie, czule i długo, jakby chciał w tym pocałunku pokazać mi całą swą miłość, której nie da się opisać.
- Ty też jesteś moim powietrzem. - uśmiechnęłam się, wtulając w jego ramiona.
Leżeliśmy tak, przytulając się i oddychając sobą nawzajem. Nie były nam już potrzebne żadne słowa, wystarczyło nam łomotanie naszych serc.
Po 18-tej, doszłam w myślach do wniosku, że lepiej będzie jak rodzice po powrocie zastaną nas na dole, nie w mojej sypialni, więc zaproponowałam :
- Może obejrzymy jakiś film?
- Jeśli chcesz. - odpowiedział z uśmiechem.
Zeszliśmy do salonu, trzymając się za ręce.
- Płyty z filmami są na półce pod telewizorem, wybierz coś. - zarządziłam, po czym poszłam do kuchni przygotować herbatę.
Kiedy przyszłam, Kim włączał już DVD, postawiłam herbatę i ciastka na stole, po czym usiadłam na kanapie. Kim wyciągnął się wzdłuż kanapy, kładąc mi głowę na kolanach. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym zerknęłam na ekran.
- Co włączyłeś?
- Jakiś romans...
- Lubisz romanse? - spytałam szczerze zaskoczona.
- Nie, tzn... Tak sobie, ale Ty napewno lubisz. - zaśmiał się.
Pocałowałam go w policzek zadowolona. Próbowałam skupić się na oglądaniu filmu, lecz byłam strasznie senna, delikatnie bawiłam się włosami Kima, który zasnął już po pół godziny od kiedy zaczęliśmy oglądać. Po jakimś czasie, nim się zorientowałam, też zasnęłam. Obudził nas dopiero hałas i światło, które nad nami rozbłysło. Rozejrzałam się zaskoczona :
- Przepraszam, nie wiedziałam, że śpicie. - wytłumaczyła się mama.
Kim natychmiast zmienił pozycję na siedzącą.
- Nic się nie stało. - zapewniłam mamę z uśmiechem.
Dostrzegłam, że na jej twarzy pojawiła się ulga 'A jednak tak do końca mi nie ufa' - pomyślałam.
- Co z Twoją przyjaciółką? - spytałam.
- Spadała ze schodów, na szczęście tylko złamała nogę. - odpowiedziała.
- To dobrze. - odparłam.
Kim spojrzał na zegarek, po czym wstał.
- Przepraszam, trochę się zasiedziałem. Będę się już zbierał.
Spojrzałam na zegarek :
- Już 21-wsza? - otworzyłam usta ze zdziwienia.
- Odprowadzisz mnie? - spojrzał na mnie.
- Oczywiście. - zaśmiałam się.
Kim pożegnał się z moimi rodzicami, mama kazała mu wpadać ile chce. Po czym odprowadziłam go na podjazd, do motoru.
- Mogę jutro zabrać Cię do szkoły? - spytał niepewnie.
- Chciałabym, ale jeśli przyjedziemy razem to będzie podejrzane. - wyjaśniłam.
- To może przyjdę po Ciebie i przejdziemy się tak jak w piątek? Nikt nic nie zauważy. - zapewnił.
- Tak może być. - przytaknęłam zadowolona.
Pocałował mnie lekko na pożegnanie, po czym włożył kask i odjechał.
Minęły prawie 3 tygodnie od kiedy zaczęłam chodzić z Kimem, a my ciągle ukrywaliśmy nasz związek, on nalegał, byśmy w końcu przestali się ukrywać, jednak ja odmawiałam. Max starał się nie zwracać na mnie uwagi, wiedziałam że zachowuje się tak przez to, że cierpi, nie chciałam dołować go jeszcze bardziej moim związkiem z Kimem, na przerwach spędzałam czas z Tiffany, która cały czas cieszyła się, że Kim jest wolny, z jej powodu też ociągałam się z wydobyciem naszego związku na światło dzienne. Z Kimem spotykałam się tylko u mnie w domu i raz byłam u niego, poznać jego rodziców. Kim zapewnił mnie, że mnie polubili, ale sama nie wiedziałam czy mówi, prawdę, czy po prostu chce, by było mi miło. Mnie samą już trochę męczyło ukrywanie naszego związku, ale nie chciałam psuć Maxowi i Tiffany zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, więc postanowiłam dalej go ukrywać.
W piątek 20-stego grudnia, szłam jak zwykle z Kimem do szkoły :
- Wyobraź sobie, że trzymam Cię za rękę. - powiedział cicho.
- Ściskasz za mocno. - zaśmiałam się.
- Długo jeszcze to potrwa?
- Co? - spytałam zaskoczona.
- Te całe ukrywanie się... - westchnął. - Czuję się jak jakiś kryminalista... - skarżył się.
- Poczekajmy jeszcze trochę... Po świętach przestaniemy się ukrywać.
- Taa... Już tydzień temu mieliśmy przestać, ale ty ciągle znajdujesz jakiś powód, by to odwlec.
- Nie złość się, teraz mówię prawdę, obiecuję, że po świętach wszyscy się dowiedzą.
- Męczy mnie to, że muszę udawać, że nic do Ciebie nie czuję. - westchnął ciężko.
- Mnie męczy to samo... Plus fakt, że Jessica ciągle przychodzi do Ciebie i błaga Cię o to byś do niej wrócił. - skrzywiłam się.
- Zazdrosna? - spytał zadowolony.
- Żebyś wiedział. - wytknęłam mu język.
Tego dnia stało się coś dziwnego, Max na długiej przerwie spytał czy mógłby ze mną porozmawiać gdzieś gdzie jest mniej ludzi. 'Może chce się pogodzić?' - pomyślałam i zgodziłam się. Ubrałam kurtkę i spojrzałam przelotnie na Kima, który patrzył podejrzliwie na naszą dwójkę. Kiedy wyszłam z Maxem przed szkołę, przez chwilę milczeliśmy, aż w końcu odważył się powiedzieć, to co leżało mu na sercu :
- Kocham Cię.
Patrzyłam na niego zaskoczona, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Wiem... Nigdy Ci tego nie mówiłem, ale teraz tego żałuję. Starałem się o Tobie zapomnieć, dlatego odciąłem się od Ciebie, ale teraz wiem, że nie mogę bez Ciebie żyć. Tęsknię za Tobą, nie mogę przestać o Tobie myśleć... Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę. - spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
- Max, ja...
Nie dał mi dokończyć, bo zamknął mi usta pocałunkiem. Chciałam go odepchnąć, ale nie miałam jak, ręce trzymałam w kieszeni kurtki, a Max mocno mnie obejmował. Wtedy ze szkoły wyszedł Kim, zatrzymał się w miejscu, gdy nas zobaczył, początkowo otworzył usta ze zdziwienia, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się ból i wściekłość zarazem. Ruszył szybkim krokiem w stronę bramy szkoły. Udało mi się oswobodzić jakoś z uścisku Maxa, odepchnęłam go od siebie z krzykiem :
- Co Ty robisz?! Z nami koniec, zrozum to!
Po czym ruszyłam biegiem za Kimem :
- Kim! Czekaj!
Udało mi się go dogonić :
- Kim...
Odwrócił się gwałtownie w moją stronę :
- Czego chcesz?! Idź jeszcze się z nim pocałuj! To dla Ciebie jakaś rozrywka czy jak?! - krzyczał, nie dając powiedzieć mi ani słowa - Najpierw zdradzałaś go ze mną, a teraz mnie z nim?! - patrzył na mnie w wyrzutem, a w jego oczach lśniły łzy.
- To wszystko nie jest tak jak myślisz... - rozpłakałam się, nie mogąc się opanować.
- Mówiłaś, że mnie kochasz, ale za moimi plecami całujesz się z innym, tak?! To jest według Ciebie miłość?! Chciałaś ukrywać nasz związek, bo tak naprawdę czujesz coś jeszcze do niego tak?! - patrzył na mnie z takim wyrzutem i bólem, że chciałam paść na kolana, by błagać go, by tak nie myślał, zamiast tego łzy tak mnie dusiły, że nie byłam w stanie nic powiedzieć, prócz :
- Kocham Cię...
Odwrócił się ode mnie i poszedł w stronę miasta.
Płakałam przez resztę przerwy i połowę lekcji, gdy w końcu zdołałam jakoś dojść do siebie, poszłam do klasy. Na miejscu zdałam sobie sprawę, jak to musiało wyglądać z jego punktu widzenia. 'Musi uważać mnie za jedną z najgorszych... Nienawidzę się za to...' - myślałam, nie mogąc skupić się na lekcji - 'Nie wziął kurtki, przeziębi się...' - zamartwiałam się.
Na przerwie Max odwrócił się do mnie :
- Przepraszam za to, że Cię pocałowałem... Poniosło mnie... Ja po prostu tak Cię potrzebuję, że już nie daję sobie rady. - wyjaśnił smutny.
Nagle woźna weszła do naszej klasy i zaczęła pakować rzeczy Kima. Podeszłam do niej zaskoczona :
- Dzień Dobry... Dlaczego zabiera Pani rzeczy Kima? - spytałam zdziwiona.
- Dyrektor mnie przysłał, ponoć samochód go potrącił.
Moje serce zamarło :
- Co?! Kiedy?! Gdzie?! Jak?! - pytałam przerażona.
- Słyszałam, że jakiś pijany kierowca nie zatrzymał się na czerwonym tylko uderzył w niego.
- W jakim jest stanie? - spytałam z nadzieją, że nic mu nie jest.
- Nie wiem, dziecko... Nie jestem lekarzem. Tyle co wiedziałam to Ci powiedziałam.
Szybko podeszłam do ławki, ubrałam kurtkę, Max złapał mnie za rękę :
- Gdzie idziesz?
Czułam się jak pijana, jakbym nic nie słyszała, wyszarpnęłam mu swoją rękę, po czym ruszyłam w kierunku drzwi. Max zastąpił mi drogę :
- Gdzie idziesz?
- Do Kima! - wykrzyknęłam.
- Poczekaj, po lekcjach pójdziemy razem.
- Nie! Muszę się dowiedzieć co z nim! Muszę przy nim być! - próbowałam jakoś go ominąć, ale mi nie dawał.
- Czy ty... Coś do niego czujesz? - spytał.
Byłam zmęczona tymi pytaniami, chciałam jak najszybciej zobaczyć Kima, więc wykrzyknęłam na cały głos :
- Tak! Kocham go! Kocham Kima! Zadowolony!? Teraz mnie przepuść!
Bez słowa, zszedł mi z drogi, nie obchodziło mnie to, że Max będzie cierpiał, że Tiffany będzie cierpiała, w tej chwili mógł cierpieć każdy tylko nie on, nie Kim...
Biegłam bez tchu do szpitala ze ściśniętym z bólu i przejęcia żołądkiem. W duchu modliłam się, by Kimowi nic się nie stało. Gdy już dobiegłam do szpitala, podeszłam do pielęgniarki :
- Dzień Dobry, gdzie znajdę chłopaka, którego dziś potrącono na światłach? - moje serce znowu zamarło.
- Właśnie trwa operacja.
Na te słowa, znów moje serce zamarło, zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Obudziłam się czując jakiś okropny zapach, gdy otworzyłam oczy zauważyłam, że leżę na szpitalnym łóżku, a pielęgniarka, którą wcześniej pytałam o Kima, macha mi jakąś śmierdzącą buteleczką przed nosem. Gdy tylko doszłam do siebie spytałam :
- Gdzie Kim?!
- Ten potrącony chłopiec jest teraz operowany, mówiłam Pani.
- Co mu jest? Wyjdzie z tego prawda?! - moje serce i żołądek ściskały się do granic możliwości.
- Jest Pani jego rodziną?
- Nie, jestem jego dziewczyną.
- W taki razie przykro mi, ale nie mogę Pani powiedzieć.
- Proszę... - łzy napłynęły mi do oczu.
- Przepraszam, nie mogę. Zaprowadzę Panią do jego rodziców, oni mogą Pani powiedzieć.
- Dziękuję... - odpowiedziałam cicho, po czym wstałam z łóżka, zakręciło mi się w głowie, ale olałam to, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się czegoś o Kimie.
Gdy dotarłam z pielęgniarką do rodziców Kima, mama Kima siedziała na krześle zapłakana, modląc się po cichu, natychmiast spytałam jego taty :
- Co z Kimem?!
- Jest źle... - powiedział zmartwiony.
- Jak to źle? - łzy napłynęły mi do oczu.
- Ma liczne obrażenia wewnętrzne. - odpowiedział zdławionym głosem.
- Ale wyjdzie z tego? - spytałam z nadzieją.
- Nie wiadomo...
Na te słowa niekontrolowane łzy zaczęły spływać mi z oczu, padłam na kolana, tata Kima szybko pomógł mi wstać i posadził mnie na krześle. Zaczęłam modlić się po cichu : 'Boże... Błagam nie zabieraj mi go. Wiem, że na niego nie zasłużyłam, że nie potrafię bez niego żyć, ale ja bez niego umrę. Nie może odejść... Boże, błagam...', ból dławił mnie od środka.
Po jakichś 5 godzinach, z sali wyszedł lekarz :
- Co z nim?! - wszyscy podbiegliśmy do niego, przejęci.
- Państwo są rodziną?
- Tak, rodzicami. - odparł ojciec Kima.
- Musimy czekać... Ta doba będzie decydująca. Powstrzymaliśmy krwawienie wewnętrzne, ale stracił dużo krwi, możemy spodziewać się najgorszego, ale trzeba wierzyć. Może uda mu się z tego wyjść. Teraz przewozimy go na OIOM.
Nie mogłam powstrzymać spływających mi po policzkach łez.
- On musi żyć... - wyrwało mi się. - Proszę coś zrobić! On nie może umrzeć! - błagałam, szarpiąc lekarza za fartuch.
- Rozumiem co państwo przeżywają, ale proszę się uspokoić. - odpowiedział, odsuwając się ode mnie i odszedł.
Ojciec i matka Kima płakali przytulając się do siebie. Wzięłam kilka głębokich oddechów.
- On będzie żył! Przeżyje! Wie, że nie może mnie zostawić! Puki jest jeszcze szansa będę wierzyć. Nie zwątpię w niego. - postanowiłam, powstrzymując napływające mi do oczu łzy.
Po upływie godziny pielęgniarka przyszła poinformować nas, że Kim jest już na OIOMIE, i że możemy go odwiedzać, ale tylko przez chwilę, pojedynczo. Chciałam zobaczyć go jak najszybciej, ale widząc płacz jego matki, postanowiłam poczekać, musiałam zadowolić się wspieraniem go przez szybę. Ciężko mi było patrzeć na niego, w takim stanie, łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie pozwalałam się im wydostać 'Wierzę w Ciebie, wyjdziesz z tego', powtarzałam sobie.
Była już 23, nie mogłam odwiedzić Kima, jego rodzicom długo u niego zeszło, ale mimo to postanowiłam zostać w szpitalu. Tata przyjechał po mnie i nalegał, bym pojechała z nim do domu i wróciła rano, ale nie mogłam, musiałam zostać przy Kimie. Musiałam być z nim przez te 24 godziny, a nawet dłużej. Przez całą noc się modliłam, błagając Boga, by Kim przeżył, chwilami drzemałam, ale nie długo, bo co chwila budził mnie jakiś koszmarny sen.
Gdy rano nastała pora odwiedzin, mama Kima była pierwsza, później tata, później była przerwa obiadowa i wyproszono nas, bo przyszedł lekarz, by zbadać Kima. Denerwowałam się coraz bardziej, chciałam w końcu wejść do niego, by wiedział, że jestem przy nim, że go nie opuszczę, lecz ciągle nie miałam kiedy. Lekarz powiedział, że jeśli Kim utrzyma taki stan w jakim jest teraz do końca dnia, będziemy mogli odetchnąć z ulgą. Gdy lekarz wyszedł, znów była u niego jego mama, później tata, i w końcu po 18-tej nadszedł czas na mnie. Przebrałam się w specjalny fartuch i obuwie, umyłam ręce i weszłam do niego. Serce mi się ścisnęło, łzy napłynęły do oczu 'Nie płacz.' - powtarzałam sobie. Usiadłam na krześle obok łóżka na którym leżał podłączony do aparatury, nie zwracając uwagi na jego rodziców patrzących przez szybę, złapałam go za rękę:
- Kim, jestem przy Tobie, słyszysz? - powiedziałam zdławionym głosem - Kocham Cię, jestem przy Tobie i czekam, aż do mnie wrócisz... Wiem, że sobie poradzisz... Jesteś silny. - powiedziałam pewnie, nadal powstrzymując łzy. - Tylko Ty się dla mnie liczysz... Nikt inny tylko Ty. Wierzę w Ciebie. - nagle usłyszałam, że pikanie zmieniło się w ciągły sygnał, z paniką spojrzałam na kardiomonitor, na którym linia zrobiła się prosta, a cyferki zaczęły spadać. 'Boże, nie!' - krzyknęłam w duchu.
- Niech ktoś tu przyjdzie! - zawołałam z paniką.
Natychmiast zjawiła się pielęgniarka, a zaraz za nią lekarz.
- Proszę wyjść. - rzucił w moją stronę lekarz.
Nie byłam w stanie wyjść, stanęłam z boku, zasłaniając ręką usta, by nie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Moje serce trawił nieopisany ból, lekarz zaczął reanimację, lecz na monitorze kardiomonitora nic się nie zmieniało. 'Boże, ocal go' - prosiłam w duchu. Po chwili lekarz zaprzestał reanimacji, spojrzał na zegarek :
- Godzina zgonu - 18:42.
Niewyobrażalny ból, krzyk, fala cierpienia, zalały moją duszę i serce, które rozpadło się w tej chwili na kawałki.
KONIEC.
Ps. Nie no żartuję ;p
Ciąg dalszy nastąpi xD
Jak to..?! Czemu Kim umarł? Czemu?
OdpowiedzUsuńChciałam, żeby było interesująco. :p
UsuńAle byłoby lepiej bez jego pół śmierci. On nie może umrzeć :)
UsuńBoże "DLACZEGO UŚMIERCIŁAŚ KIMA"
OdpowiedzUsuńPrzez Cb płakać mi się chce,że Kim umarł (beczy)
Co ty zamierzasz jeszcze wymyślić?! Jedyne co mi przychodzi do głowy to, że Amber będzie go opłakiwać...
Wykończysz mnie emocjonalnie... :[
Nie przesadzaj xD
UsuńMiło mi, że udało mi się wzbudzić aż takie emocje ;]
łezki w oczach, więc niewiele jestem w stanie napisać:( Może że...tego to się na pewno nie spodziewałam!
OdpowiedzUsuńW takim razie cieszę się, że udało mi się was zaskoczyć xD
Usuń