Czas na kolejną część, a ja znów nie wiem co mam napisać na wstępie xD
Więc znowu przejdę do sedna :P : Miłego czytania ;]
'Wymarzony pocałunek'
Część 8-ma.
Struga łez cieknąca po policzkach, rozdzierający ból serca 'To nie może być prawda'!. Odepchnęłam lekarza, złapałam Kima za ramiona mocno nim potrząsając :
- Nieee!!! - krzyk przez łzy.
Czułam jakbym spadała w otchłań rozpaczy. Mocne uderzenie. Otworzyłam mokre od łez oczy, rozejrzałam się oszołomiona, leżałam na podłodze obok krzesła 'Najwidoczniej zasnęłam na nim i spadłam'. - stwierdziłam. Po chwili dotarło do mnie coś jeszcze 'Więc to był tylko sen!' - pomyślałam z ulgą, wycierając mokrą od łez twarz. Z mojego serca spadł niewyobrażalnie wielki kamień, 'Jeśli jego śmierć tak bardzo bolała we śnie, to jakby to się stało naprawdę, chyba bym umarła...', natychmiast wstałam i podbiegłam do szyby, by upewnić się, że to napewno był tylko sen. Spojrzałam na aparaturę 'Wszystko dobrze', stwierdziłam z ulgą. Wtedy tata Kima wyłonił się zza drzwi :
- Twoja kolej. - uśmiechnął się lekko.
Spojrzałam na niego zdziwiona, po czym spojrzałam szybko na zegarek, było po 18-tej. Ogarnął mnie lęk. 'To nie możliwe' - potrząsnęłam głową, by odgonić od siebie natrętne myśli.
W pokoju dzielącym korytarz od OIOMU, przebrałam się i umyłam ręce. Serce dziwnie mi waliło. Czułam dziwny niepokój, ale uparcie powtarzałam sobie 'To był tylko sen, wszystko będzie dobrze'. Było mi ciężko oddychać. Weszłam do sali, w której leżał Kim, usiadłam na krześle, złapałam go za rękę :
- Kim jeste... - przerwałam nagle, zdając sobie sprawę, że do ust cisnął mi się te same słowa co we śnie. Postanowiłam zaczęć inaczej - To ja Amber... Miałam straszny sen, że Cię straciłam, boję się, że się spełni, więc proszę nie poddawaj się... Walcz... Dla mnie, dla Ciebie, dla nas...
Starałam się kontrolować myśli, powtarzając sobie, że nie mam się czego bać, że to był tylko koszmar, lecz mimo to i tak co chwila patrzyłam z paniką na kardiomonitor. Serce ciężko mi waliło.
- Zostaniesz ze mną, prawda? Wierzę, że mnie nie zostawisz. - łzy napłynęły mi do oczu, z paniką spojrzałam na monitor, ku mej rozpaczy stało się to czego tak bardzo się obawiałam, to czego tak bardzo nie chciałam, ten sam koszmar, który dręczył mnie przed chwilą, linia zaczęła robić się prosta :
- Boże, nie! - wyrwało mi się.
Natychmiast zerwałam się na równe nogi, nie czekając na nikogo, sama zaczęłam go reanimować. Natychmiast zjawiła się pielęgniarka, po chwili lekarz, który podszedł do mnie :
- Proszę się odsunąć! - polecił.
- Nie! Ja to zrobię! - wrzasnęłam na niego.
- Nie może Pani, proszę mnie przepuścić! - krzyknął na mnie ostro.
- Nie! Nie pozwolę mu odejść, Pan tak!
Zamilkł, patrząc mi na ręce czy wszystko robię dobrze, robiłam to co w mojej mocy, by nie stracić Kima, gdy nic nie pomagało, a cyferki na kardiomonitorze wciąż spadały, nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam :
- Kim wracaj! Nie możesz mnie zostawić! Umrę bez Ciebie! Nie możesz mi tego zrobić! - krzyczałam przez łzy, nadal mocno uciskając jego klatkę piersiową. - Nie zostawiaj mnie! Zostań! - prawie nic nie widziałam, łzy przysłoniły mi wszystko, lecz nie poddawałam się i uparcie uciskałam dalej. Po chwili lekarz zwrócił się do mnie :
- To już koniec. Proszę przestać. Straciliśmy go. - zakomunikował, łapiąc mnie za rękę.
- Nie! On nie odejdzie! Nie zostawi mnie! - krzyczałam uciskając dalej. - Nie pozwolę Ci odejść, słyszysz?! Wracaj do mnie! - wzięłam głęboki oddech - Wracaj!
Przez mój krzyk dotarł inny niż dotychczas dźwięk, tak jakby piknięcie, podniosłam błędny wzrok na kardiomonitor, linia prosta znów zaczęła się podnosić, a ciągły dźwięk zmienił się w pikanie, a cyferki zaczęły powoli rosnąć, moje serce zalała fala nadziei i radości, dalej zawzięcie uciskałam jego klatkę piersiową :
- Tak! Wracaj! - próbowałam kontrolować cisnące mi się do oczu łzy.
- Zmienię Cię. - nalegał lekarz.
- Nie! Dam radę! - odparłam zawzięcie.
Wbrew pozorom wcale nie czułam zmęczenia, miałam w sobie tyle siły, że aż sama się sobie dziwiłam.
Po chwili lekarz położył mi rękę na ramieniu :
- Wystarczy.
Spojrzałam na kardiomonitor, wszystko wróciło do normy. Kamień spadł mi z serca, przestałam uciskać, spojrzałam na Kima, po czym odetchnęłam z ulgą.
- Dobra robota. - lekarz uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, po czym skierował się do pielęgniarki - Niech ją Pani stąd zabierze.
- Nie! Nie chcę nigdzie iść! - zaprotestowałam.
- Musi Pani trochę odpocząć, ja się nim zajmę. Muszę go przebadać.
Spojrzałam na Kima, nie chciałam go zostawiać, ale musiałam wyjść.
Pielęgniarka wyprowadziła mnie z sali, natychmiast podbiegli do mnie rodzice Kima. Jego mama przytuliła mnie :
- Kochanie, nie wiem jak mam Ci dziękować... - mówiła przez łzy.
- Widzieliśmy wszystko przez szybę. - wyjaśnił ojciec Kima. - Nie wiem jak mam Ci dziękować...
Byłam w takim szoku po tym wszystkim co się przed chwilą wydarzyło, że ledwie docierały do mnie ich słowa.
- Nigdy nie zdołamy Ci się odwdzięczyć... - ciągnęła mama Kima, przytulając mnie.
- Prawie go straciłam... - powiedziałam do siebie cicho, po czym rozpłakałam się, nie mając już na nic siły.
- Cicho kochanie, nie płacz, wszystko będzie dobrze, już jest z nami. - pocieszała mnie jego mama.
- Chodź... Odwiozę Cię do domu. - zaproponował tata Kima.
- Nie... Chcę zostać tu, z nim. - powiedziałam twardo, choć łzy ściskały mi gardło.
- Chociaż usiądź... - zaprowadzili mnie do krzesła na którym usiadłam, a obok mnie mama Kima.
Zakryłam twarz dłońmi, nie mogłam powstrzymać wypływających mi z oczu łez.
- Płacz... Daj upust emocjom... - mama Kima głaskała mnie po plecach.
Nie mogłam pogodzić się z myślą, że prawie go straciłam. Czułam ulgę, że żyje, a jednocześnie ból, na myśl o tym, że już prawie go straciłam, łzy szczęścia mieszały mi się ze łzami bólu. To wszystko trwało kilka minut, a ja czułam się jakby minęło kilka godzin. Byłam wyczerpana psychicznie.
Po jakimś czasie w końcu się opanowałam. Tata Kima przyniósł mi i mamie Kima, po kubku gorącej herbaty. Oddychałam głęboko, by opanować emocje.
Po jakimś czasie w końcu się opanowałam. Tata Kima przyniósł mi i mamie Kima, po kubku gorącej herbaty. Oddychałam głęboko, by opanować emocje.
Lekarz był jeszcze z Kimem przez godzinę. Gdy już wyszedł, od razu wszyscy do niego podeszliśmy :
- I co z nim?! - nerwowo spytał go ojciec Kima.
- Jego stan jest stabilny. Jego stan wciąż jest ciężki, ale najgorsze mamy już za sobą.
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
- Czyli... Jego życie nie jest już zagrożone? - dopytywała mama Kima.
- Raczej nie, ale będziemy cały czas, bez przerwy monitorować jego stan.
Rodzice Kima podziękowali mu i poszli usiąść, ja stałam tak w miejscu patrząc jak odchodzi, szybko pobiegłam za nim :
- Przepraszam... Mogłabym mieć pytanie i prośbę zarazem? - spojrzałam na niego prosząco.
- Słucham? O co chodzi?
- Chciałabym spytać czy byłaby taka możliwość bym mogła być dziś w nocy przy Kimie? Boję się o niego i byłabym spokojniejsza mogąc przy nim czuwać... - spojrzałam na niego składając ręce w prośbie.
- Przykro mi, ale czas odwiedzin się skończył.
- Proszę mnie zrozumieć... - łzy napłynęły mi do oczu - Umrę jeśli coś złego znów zacznie się dziać, a mnie przy nim nie będzie.
Patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, po czym westchnął ciężko :
- Dobrze. Myślę, że po tym czego Pani dziś dokonała, powinienem się na to zgodzić. - uśmiechnął się wyrozumiale.
- Dziękuję! - uścisnęłam mu szybko dłoń.
Powiadomiłam rodziców Kima, że będę czuwała przy Kimie przez całą noc, więc mogą wrócić do domu. Podziękowali mi za wszystko i pojechali, a ja przygotowałam się i weszłam do Kima. Usiadłam jak zwykle na krześle, złapałam go za rękę i nie mogąc powstrzymać łez, zaczęłam mu się żalić :
- Myślałam, że Cię stracę... Gdybyś odszedł, zostawiając mnie tu, chyba bym umarła. - mówiłam przez łzy. - Nigdy więcej mi tego nie rób.Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo Cię kocham...
Przez całą noc nie zmrużyłam oka, wpatrywałam się raz w Kima, raz w kardiomonitor.
Rano przyjechali rodzice Kima, później przebadał go lekarz informując nas, że zagrożenie minęło i teraz może być już tylko lepiej. Później przyjechał po mnie tata, powiedział, że tym razem mi nie odpuści, że muszę wrócić do domu i odpocząć, bo tak się nie da żyć. Stwierdziłam, że ma rację, byłam wykończona, musiałam trochę odpocząć, więc pojechałam z nim do domu, zostawiając Kima pod opieką jego rodziców.
Święta spędziłam przy łóżku Kima, do domu wracałam tylko po to, by się przespać i odświeżyć, rodzice na szczęście wykazali się zrozumieniem i nie zatrzymywali mnie w domu. Z niecierpliwością czekałam, aż Kim się obudzi, wiedziałam, że musi to trochę potrwać, ale chciałam jak najszybciej znów spojrzeć mu w oczy.
Po świętach spotkałam na ulicy Maxa. Podeszłam, by się przywitać i równocześnie wybadać jak jest do mnie nastawiony :
- Cześć... - zaczęłam nieśmiało - Jak Ci minęły święta?
- Siema. Jak święta, bez rewelacji do tego w dołku ze względu na to, że dziewczyna, którą kocham zostawiła mnie dla innego. - westchnął, patrząc na mnie z żalem.
- Ja... Przepraszam, ale ja naprawdę...
- Nic nie mów. - przerwał mi - Wiem, że kochasz Kima, a on Cię teraz potrzebuje... Na mnie nie zwracaj uwagi, przejdzie mi...
Uśmiechnęłam się lekko, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Jak się czuje Kim?
- Czekamy aż odzyska przytomność, lekarz mówi, że powinno się to stać lada dzień.
- To dobrze. - uśmiechnął się lekko.
Przez chwilę staliśmy w ciszy, po chwili odważyłam się spytać :
- Ty... Masz do mnie żal, prawda?
- Ja... - zagryzł wargę, nie wiedząc co powiedzieć.
- Zapomnij, że pytałam. To oczywiste, że masz. - spuściłam wzrok. - Ja już będę szła... Cześć. - uśmiechnęłam się na pożegnanie, po czym odwróciłam się, by odejść.
- Nie mam żalu. - powiedział nagle.
Odwróciłam się zdziwiona.
- Po prostu boli mnie to, że kocham Cię bez wzajemności... - westchnął - ... no ale nic na to nie poradzę. - wzruszył ramionami.
- Przepraszam... - powiedziałam ciężko, nie wiedząc co mogłabym jeszcze powiedzieć.
- Nie przepraszaj, wszystko rozumiem. Nikogo nie da się zmusić do miłości. - uśmiechnął się smutno.
- Może moglibyśmy chociaż zostać przyjaciółmi? - zaproponowałam.
- Przepraszam, ale nie. Nie potrafiłbym się z Tobą przyjaźnić... Może kiedyś będzie to możliwe, ale teraz niestety nie. - westchnął głośno.
- Rozumiem.
- No to... Cześć... - uśmiechnął się po czym odszedł.
Było mi go szkoda, starał się być silny, ale było po nim widać, że ciężko mu ze mną rozmawiać. Miałam nadzieję, że kiedyś wszystko wróci do normy i będziemy mogli rozmawiać normalnie.
Ostatniego dnia grudnia byłam przy Kimie jakoś po 14-tej. Usiadłam na krześle koło jego łóżka zaczynając mój codzienny monolog :
- Wreszcie jestem! Cieszysz się prawda? Dziś jest sylwester, a ty zamiast obudzić się i balować ze mną to nadal śpisz... Obudziłbyś się wreszcie... - westchnęłam - Tak bardzo tęsknię za Twoim głosem, spojrzeniem, dotykiem. Lekarz powiedział, że jak się obudzisz przeniosą Cię do zwykłej sali, już się nie mogę doczekać. Tak mogę przychodzić tylko na chwilę i do tego czekać w kolejce, bo nie tylko ja chcę przy Tobie być, ale Twoi rodzice też, a jak będziesz leżał na zwykłej sali, będę siedziała u Ciebie cały czas, tak długo aż Ci się znudzę. Mówiłam Ci, że prawie wszyscy z naszej klasy do Ciebie przyszli, przynieśli Ci kwiaty i misia, no ale że leżysz na OIOMIE to niestety, nie mogłam Ci ich przekazać.
Gadałam tak wpatrzona w jego twarz, gdy jego powieki nagle lekko się poruszyły. Podniosłam się z krzesła podekscytowana.
- Budzisz się, prawda? - spytałam z nadzieją.
Wtedy lekko się poruszył i mocno ścisnął powieki :
- Chyba się budzi! - zawołałam głośniej, by usłyszała mnie pielęgniarka.
Po chwili pielęgniarka pojawiła się z lekarzem, a Kim lekko otwierał oczy, po chwili zamykając je, jakby raziło go światło. Po chwili całkiem otworzył oczy, pobłądził wzrokiem po suficie, lekarz nachylił się do niego, tłumacząc :
- Jesteś w szpitalu. Miałeś wypadek. Potrącił Cię samochód.
Pielęgniarka włączyła przycisk przy łóżku, którego oparcie lekko zaczęło się unosić. Wtedy wzrok Kima spoczął na mnie, moje serce zamarło z radości, po chwili odetchnęłam głęboko z ulgą i uśmiechnęłam się do niego czule, rodzice Kima patrzyli na wszystko przez szybę.
- Mógłbym Panią prosić o wyjście? - skierował się do mnie lekarz.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Muszę go zbadać, a jeśli nie będzie żadnych przeciwwskazań, przeniesiemy go do zwykłej sali. - wyjaśnił spokojnie.
Przytaknęłam po czym wyszłam.
Wyprosili nas z korytarza, tak jak robiono to do tej pory przy badaniach i różnych tego typu sprawach, więc na lekarza czekaliśmy w poczekalni. Gdy w końcu się pojawił, oznajmił z uśmiechem :
- Za godzinę pacjent zostanie przewieziony do sali nr 5.
- Dziękujemy! - wykrzyknął ojciec Kima z radością, po czym szybko spytał - Więc już wszystko dobrze?
- Można powiedzieć, że tak. - uśmiechnął się lekarz - W prawdzie, wypadek był niedawno, był w ciężkim stanie i dopiero co się obudził, ale dojdzie do siebie.
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
Gdy Kim był już w normalnej sali, wszyscy do niego poszliśmy.
- Jak się czujesz? - jego mama spytała go od razu, siadając przy jego łóżku.
- Nie wiem. Prawie nic nie czuję. - odpowiedział ponuro.
- Dzięki środkom przeciwbólowym. - wyjaśniła z uśmiechem pielęgniarka.
- Tak się o Ciebie martwiliśmy... - ciągnęła mama Kima, lecz ja już przestałam jej słuchać, byłam zajęta zastanawianiem się 'Czy Kim jest nadal na mnie zły? Czy pamięta o tym co się stało tego feralnego dnia, gdy miał wypadek?' Nie miałam odwagi się odezwać, wtedy do moich uszu dotarło pytanie jego mamy - Dlaczego w ogóle byłeś na mieście, a nie w szkole?
- Ja... - wtedy Kim spojrzał na mnie kątem oka, po raz pierwszy od kiedy przyszliśmy, przez chwilę milczał po czym westchnął ciężko - ...Po prostu, źle się czułem i chciałem się przejść...
Coś zakuło mnie w serce 'Czyli jednak pamięta...' - pomyślałam smutno - 'Muszę mu to wyjaśnić... Tylko kiedy? Napewno nie przy jego rodzicach...', nagle z zamyślenia wyrwał mnie głos ojca Kima :
- Amber... Amber...
Rozejrzałam się zdezorientowana.
- Dlaczego nic nie mówisz? Tak nie mogłaś się doczekać, aż się obudzi, a teraz milczysz?
- Ja... Ja...- westchnęłam, nie wiedząc co powiedzieć.
- Dobrze, nie musisz się tłumaczyć. - zaśmiał się. - Pewnie chcesz porozmawiać z nim na osobności? - spojrzał na mnie pytająco.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi z nieśmiałym uśmiechem, zerkając na Kima, patrzył na mnie nieprzeniknionym wzrokiem.
- Zaraz was zostawimy. - uśmiechnęła się do mnie jego mama.
Po chwili ucałowali Kima w czoło i wyszli, zostawiając nas samych. Wzięłam głęboki oddech i usiadłam na krześle obok niego, na którym wcześniej siedziała jego mama. Nie miałam odwagi podnieść na niego wzroku, nerwowo bawiłam się palcami. Trwaliśmy tak przez chwilę w ciszy, gdy nagle on się odezwał :
- No więc...? Nie masz mi nic do powiedzenia?
Podniosłam na niego wzrok :
- Kocham Cię... - to jedyne co byłam w stanie wydusić.
Ku mej radości odpowiedział z uśmiechem :
- Ja też Cię kocham...
Złapałam go za rękę, łzy napłynęły mi do oczu :
- To nie gniewasz się na mnie? - spytałam z nadzieją.
- Oczywiście, że nie. Przesadziłem wtedy. - uśmiechnął się, po czym ścisnął lekko moją dłoń.
- Przepraszam... Chciałam go odepchnąć, ale nie wiedziałam jak. Już wszystko sobie z nim wyjaśniłam, to się już więcej nie powtórzy... Wszyscy już wiedzą, że jesteśmy ze sobą. - wyrzucałam z siebie słowa, by tylko wszystko mu wyjaśnić.
- Wiedzą? - spytał zdziwiony.
- Tak, powiedziałam im co do Ciebie czuję, po Twoim wypadku.
- Aha... Dobra, skończmy ten temat... - uśmiechnął się lekko.
Rozejrzałam się po sali :
- O czym będziemy gadać? - spytałam.
Parsknął śmiechem, a ja patrzyłam na niego zdziwiona.
- Z czego się śmiejesz? - spytałam w końcu.
- Z tego, że nie wiesz o czym mamy gadać... Jak byłem nieprzytomny, nawijałaś jak najęta, prawie buzia Ci się nie zamykała, a teraz nie wiesz o czym mamy gadać? - ironicznie się uśmiechnął.
- Wcale tak dużo nie gadałam! - żachnęłam się.
- Taa... Buzia Ci się nie zamykała! - wytknął mi język.
- Ojj, dobra... - zamyśliłam się - To słyszałeś co mówię? - spytałam zaskoczona.
- Skoro wiem, że gadałaś jak najęta to chyba jasne, że słyszałem? - uniósł brew, powstrzymując śmiech.
- Pytam, bo po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Naprawdę słyszałeś, czy tylko wkręcasz? - spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Słyszałem. - odparł pewnie, po czym dodał - Nie wierzysz mi?
Po chwili namysłu odpowiedziałam :
- Wierzę, wierzę. - uśmiechnęłam się pewnie.
Chciałam spytać co czuł, gdy prawie go straciłam, ale nie wiedziałam jak, ale on jakby czytał w moich myślach, zaczął :
- To dzięki Tobie tu jestem... - patrzył mi w oczy - Słyszałem jak mnie wołasz, wiedziałem, że nie mogę Cię zostawić...
- Słyszałeś mnie? - powtórzyłam bezmyślnie.
- Tak.
Wstałam i pocałowałam go lekko w czoło.
- Tak Cię kocham... - łzy szczęścia napłynęły mi do oczu.
- Ja Ciebie bardziej. - uśmiechnął się szczerze.
Dwa dni później, w szkole, postanowiłam porozmawiać z Tiffany. Bałam się tej rozmowy, bo nawet na mnie nie patrzyła. Wiedziałam, że czuje do mnie żal i to ogromny, to było jasne. Na długiej przerwie odważyłam się do niej podejść :
- Cześć... - zaczęłam nieśmiało - Mogłabym z Tobą porozmawiać?
- Cześć. - odpowiedziała smutno. - Nie sądzę byśmy miały o czym rozmawiać...
- Proszę, porozmawiajmy... - nalegałam.
Podniosła się powoli z krzesła i wyszłyśmy na korytarz, siadając na ławce pod oknem, gdzie nikt się nie kręcił :
- O czym chciałaś ze mną rozmawiać? - spytała cicho.
- Chciałam... Cię przeprosić... - odpowiedziałam równie cicho co ona, nie potrafiąc wydusić z siebie wyższego dźwięku.
Nie odpowiedziała, więc postanowiłam kontynuować :
- Nie chciałam Cię zranić... Zdradzić naszej przyjaźni... - wzięłam głęboki oddech, po czym kontynuowałam - To uczucie... Było... Jest silniejsze ode mnie. - spojrzałam na nią nieśmiało.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. Wiem, że uczucia mogą się zmienić. - odpowiedziała ponuro.
- Jednak, mi nadal jest przykro, że wbiłam Ci nóż w plecy.
- Szczerze? To wolę by był z Tobą, niż z Jessicą. - uśmiechnęła się smutno.
- Więc... Wybaczasz mi? - spytałam z nadzieją.
- Tak.
- i... Wszystko między nami jest tak jak dawniej?
- Tego nie powiedziałam... - westchnęła - Wybacz, ale chyba nie potrafię dłużej się z Tobą przyjaźnić...
- Rozumiem... - odpowiedziałam smutno, po czym szybko spytałam - ...ale kiedyś będziemy mogły wrócić do przyjaźni? - patrzyłam na nią z nadzieją.
- Przepraszam, ale raczej nie. Nie potrafię patrzyć na Ciebie i Kima razem. Nie chcę na to patrzeć, więc proszę, zrozum mnie. - wstała po czym wróciła do klasy.
Siedziałam tak przez chwilę, myśląc o tym jak ją zraniłam. Jednak inaczej nie mogłam... Kim był dla mnie najważniejszy, nie mogłam z niego zrezygnować.
Kima wypisano do domu po 3-ech miesiącach. Każdego dnia, po lekcjach odwiedzałam go w szpitalu. Z każdym dniem kochałam go coraz bardziej, był dla mnie powodem do życia i centrum mego wszechświata. Gdy byłam z nim, czułam, że żyję pełnią życia, do życia nic więcej nie było mi potrzebne. Miałam nadzieję, że tak już będzie zawsze. Z Maxem i Tiffany się nie przyjaźniłam, prawie wcale nie rozmawialiśmy, ale nic nie mogłam na to poradzić, z Kima za nic w świecie bym nie zrezygnowała. Może to wredne, ale wolałam stracić ich, niż Kima. On był dla mnie najważniejszy.
Rodzice Kima podziękowali mu i poszli usiąść, ja stałam tak w miejscu patrząc jak odchodzi, szybko pobiegłam za nim :
- Przepraszam... Mogłabym mieć pytanie i prośbę zarazem? - spojrzałam na niego prosząco.
- Słucham? O co chodzi?
- Chciałabym spytać czy byłaby taka możliwość bym mogła być dziś w nocy przy Kimie? Boję się o niego i byłabym spokojniejsza mogąc przy nim czuwać... - spojrzałam na niego składając ręce w prośbie.
- Przykro mi, ale czas odwiedzin się skończył.
- Proszę mnie zrozumieć... - łzy napłynęły mi do oczu - Umrę jeśli coś złego znów zacznie się dziać, a mnie przy nim nie będzie.
Patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, po czym westchnął ciężko :
- Dobrze. Myślę, że po tym czego Pani dziś dokonała, powinienem się na to zgodzić. - uśmiechnął się wyrozumiale.
- Dziękuję! - uścisnęłam mu szybko dłoń.
Powiadomiłam rodziców Kima, że będę czuwała przy Kimie przez całą noc, więc mogą wrócić do domu. Podziękowali mi za wszystko i pojechali, a ja przygotowałam się i weszłam do Kima. Usiadłam jak zwykle na krześle, złapałam go za rękę i nie mogąc powstrzymać łez, zaczęłam mu się żalić :
- Myślałam, że Cię stracę... Gdybyś odszedł, zostawiając mnie tu, chyba bym umarła. - mówiłam przez łzy. - Nigdy więcej mi tego nie rób.Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo Cię kocham...
Przez całą noc nie zmrużyłam oka, wpatrywałam się raz w Kima, raz w kardiomonitor.
Rano przyjechali rodzice Kima, później przebadał go lekarz informując nas, że zagrożenie minęło i teraz może być już tylko lepiej. Później przyjechał po mnie tata, powiedział, że tym razem mi nie odpuści, że muszę wrócić do domu i odpocząć, bo tak się nie da żyć. Stwierdziłam, że ma rację, byłam wykończona, musiałam trochę odpocząć, więc pojechałam z nim do domu, zostawiając Kima pod opieką jego rodziców.
Święta spędziłam przy łóżku Kima, do domu wracałam tylko po to, by się przespać i odświeżyć, rodzice na szczęście wykazali się zrozumieniem i nie zatrzymywali mnie w domu. Z niecierpliwością czekałam, aż Kim się obudzi, wiedziałam, że musi to trochę potrwać, ale chciałam jak najszybciej znów spojrzeć mu w oczy.
Po świętach spotkałam na ulicy Maxa. Podeszłam, by się przywitać i równocześnie wybadać jak jest do mnie nastawiony :
- Cześć... - zaczęłam nieśmiało - Jak Ci minęły święta?
- Siema. Jak święta, bez rewelacji do tego w dołku ze względu na to, że dziewczyna, którą kocham zostawiła mnie dla innego. - westchnął, patrząc na mnie z żalem.
- Ja... Przepraszam, ale ja naprawdę...
- Nic nie mów. - przerwał mi - Wiem, że kochasz Kima, a on Cię teraz potrzebuje... Na mnie nie zwracaj uwagi, przejdzie mi...
Uśmiechnęłam się lekko, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Jak się czuje Kim?
- Czekamy aż odzyska przytomność, lekarz mówi, że powinno się to stać lada dzień.
- To dobrze. - uśmiechnął się lekko.
Przez chwilę staliśmy w ciszy, po chwili odważyłam się spytać :
- Ty... Masz do mnie żal, prawda?
- Ja... - zagryzł wargę, nie wiedząc co powiedzieć.
- Zapomnij, że pytałam. To oczywiste, że masz. - spuściłam wzrok. - Ja już będę szła... Cześć. - uśmiechnęłam się na pożegnanie, po czym odwróciłam się, by odejść.
- Nie mam żalu. - powiedział nagle.
Odwróciłam się zdziwiona.
- Po prostu boli mnie to, że kocham Cię bez wzajemności... - westchnął - ... no ale nic na to nie poradzę. - wzruszył ramionami.
- Przepraszam... - powiedziałam ciężko, nie wiedząc co mogłabym jeszcze powiedzieć.
- Nie przepraszaj, wszystko rozumiem. Nikogo nie da się zmusić do miłości. - uśmiechnął się smutno.
- Może moglibyśmy chociaż zostać przyjaciółmi? - zaproponowałam.
- Przepraszam, ale nie. Nie potrafiłbym się z Tobą przyjaźnić... Może kiedyś będzie to możliwe, ale teraz niestety nie. - westchnął głośno.
- Rozumiem.
- No to... Cześć... - uśmiechnął się po czym odszedł.
Było mi go szkoda, starał się być silny, ale było po nim widać, że ciężko mu ze mną rozmawiać. Miałam nadzieję, że kiedyś wszystko wróci do normy i będziemy mogli rozmawiać normalnie.
Ostatniego dnia grudnia byłam przy Kimie jakoś po 14-tej. Usiadłam na krześle koło jego łóżka zaczynając mój codzienny monolog :
- Wreszcie jestem! Cieszysz się prawda? Dziś jest sylwester, a ty zamiast obudzić się i balować ze mną to nadal śpisz... Obudziłbyś się wreszcie... - westchnęłam - Tak bardzo tęsknię za Twoim głosem, spojrzeniem, dotykiem. Lekarz powiedział, że jak się obudzisz przeniosą Cię do zwykłej sali, już się nie mogę doczekać. Tak mogę przychodzić tylko na chwilę i do tego czekać w kolejce, bo nie tylko ja chcę przy Tobie być, ale Twoi rodzice też, a jak będziesz leżał na zwykłej sali, będę siedziała u Ciebie cały czas, tak długo aż Ci się znudzę. Mówiłam Ci, że prawie wszyscy z naszej klasy do Ciebie przyszli, przynieśli Ci kwiaty i misia, no ale że leżysz na OIOMIE to niestety, nie mogłam Ci ich przekazać.
Gadałam tak wpatrzona w jego twarz, gdy jego powieki nagle lekko się poruszyły. Podniosłam się z krzesła podekscytowana.
- Budzisz się, prawda? - spytałam z nadzieją.
Wtedy lekko się poruszył i mocno ścisnął powieki :
- Chyba się budzi! - zawołałam głośniej, by usłyszała mnie pielęgniarka.
Po chwili pielęgniarka pojawiła się z lekarzem, a Kim lekko otwierał oczy, po chwili zamykając je, jakby raziło go światło. Po chwili całkiem otworzył oczy, pobłądził wzrokiem po suficie, lekarz nachylił się do niego, tłumacząc :
- Jesteś w szpitalu. Miałeś wypadek. Potrącił Cię samochód.
Pielęgniarka włączyła przycisk przy łóżku, którego oparcie lekko zaczęło się unosić. Wtedy wzrok Kima spoczął na mnie, moje serce zamarło z radości, po chwili odetchnęłam głęboko z ulgą i uśmiechnęłam się do niego czule, rodzice Kima patrzyli na wszystko przez szybę.
- Mógłbym Panią prosić o wyjście? - skierował się do mnie lekarz.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Muszę go zbadać, a jeśli nie będzie żadnych przeciwwskazań, przeniesiemy go do zwykłej sali. - wyjaśnił spokojnie.
Przytaknęłam po czym wyszłam.
Wyprosili nas z korytarza, tak jak robiono to do tej pory przy badaniach i różnych tego typu sprawach, więc na lekarza czekaliśmy w poczekalni. Gdy w końcu się pojawił, oznajmił z uśmiechem :
- Za godzinę pacjent zostanie przewieziony do sali nr 5.
- Dziękujemy! - wykrzyknął ojciec Kima z radością, po czym szybko spytał - Więc już wszystko dobrze?
- Można powiedzieć, że tak. - uśmiechnął się lekarz - W prawdzie, wypadek był niedawno, był w ciężkim stanie i dopiero co się obudził, ale dojdzie do siebie.
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
Gdy Kim był już w normalnej sali, wszyscy do niego poszliśmy.
- Jak się czujesz? - jego mama spytała go od razu, siadając przy jego łóżku.
- Nie wiem. Prawie nic nie czuję. - odpowiedział ponuro.
- Dzięki środkom przeciwbólowym. - wyjaśniła z uśmiechem pielęgniarka.
- Tak się o Ciebie martwiliśmy... - ciągnęła mama Kima, lecz ja już przestałam jej słuchać, byłam zajęta zastanawianiem się 'Czy Kim jest nadal na mnie zły? Czy pamięta o tym co się stało tego feralnego dnia, gdy miał wypadek?' Nie miałam odwagi się odezwać, wtedy do moich uszu dotarło pytanie jego mamy - Dlaczego w ogóle byłeś na mieście, a nie w szkole?
- Ja... - wtedy Kim spojrzał na mnie kątem oka, po raz pierwszy od kiedy przyszliśmy, przez chwilę milczał po czym westchnął ciężko - ...Po prostu, źle się czułem i chciałem się przejść...
Coś zakuło mnie w serce 'Czyli jednak pamięta...' - pomyślałam smutno - 'Muszę mu to wyjaśnić... Tylko kiedy? Napewno nie przy jego rodzicach...', nagle z zamyślenia wyrwał mnie głos ojca Kima :
- Amber... Amber...
Rozejrzałam się zdezorientowana.
- Dlaczego nic nie mówisz? Tak nie mogłaś się doczekać, aż się obudzi, a teraz milczysz?
- Ja... Ja...- westchnęłam, nie wiedząc co powiedzieć.
- Dobrze, nie musisz się tłumaczyć. - zaśmiał się. - Pewnie chcesz porozmawiać z nim na osobności? - spojrzał na mnie pytająco.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi z nieśmiałym uśmiechem, zerkając na Kima, patrzył na mnie nieprzeniknionym wzrokiem.
- Zaraz was zostawimy. - uśmiechnęła się do mnie jego mama.
Po chwili ucałowali Kima w czoło i wyszli, zostawiając nas samych. Wzięłam głęboki oddech i usiadłam na krześle obok niego, na którym wcześniej siedziała jego mama. Nie miałam odwagi podnieść na niego wzroku, nerwowo bawiłam się palcami. Trwaliśmy tak przez chwilę w ciszy, gdy nagle on się odezwał :
- No więc...? Nie masz mi nic do powiedzenia?
Podniosłam na niego wzrok :
- Kocham Cię... - to jedyne co byłam w stanie wydusić.
Ku mej radości odpowiedział z uśmiechem :
- Ja też Cię kocham...
Złapałam go za rękę, łzy napłynęły mi do oczu :
- To nie gniewasz się na mnie? - spytałam z nadzieją.
- Oczywiście, że nie. Przesadziłem wtedy. - uśmiechnął się, po czym ścisnął lekko moją dłoń.
- Przepraszam... Chciałam go odepchnąć, ale nie wiedziałam jak. Już wszystko sobie z nim wyjaśniłam, to się już więcej nie powtórzy... Wszyscy już wiedzą, że jesteśmy ze sobą. - wyrzucałam z siebie słowa, by tylko wszystko mu wyjaśnić.
- Wiedzą? - spytał zdziwiony.
- Tak, powiedziałam im co do Ciebie czuję, po Twoim wypadku.
- Aha... Dobra, skończmy ten temat... - uśmiechnął się lekko.
Rozejrzałam się po sali :
- O czym będziemy gadać? - spytałam.
Parsknął śmiechem, a ja patrzyłam na niego zdziwiona.
- Z czego się śmiejesz? - spytałam w końcu.
- Z tego, że nie wiesz o czym mamy gadać... Jak byłem nieprzytomny, nawijałaś jak najęta, prawie buzia Ci się nie zamykała, a teraz nie wiesz o czym mamy gadać? - ironicznie się uśmiechnął.
- Wcale tak dużo nie gadałam! - żachnęłam się.
- Taa... Buzia Ci się nie zamykała! - wytknął mi język.
- Ojj, dobra... - zamyśliłam się - To słyszałeś co mówię? - spytałam zaskoczona.
- Skoro wiem, że gadałaś jak najęta to chyba jasne, że słyszałem? - uniósł brew, powstrzymując śmiech.
- Pytam, bo po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Naprawdę słyszałeś, czy tylko wkręcasz? - spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Słyszałem. - odparł pewnie, po czym dodał - Nie wierzysz mi?
Po chwili namysłu odpowiedziałam :
- Wierzę, wierzę. - uśmiechnęłam się pewnie.
Chciałam spytać co czuł, gdy prawie go straciłam, ale nie wiedziałam jak, ale on jakby czytał w moich myślach, zaczął :
- To dzięki Tobie tu jestem... - patrzył mi w oczy - Słyszałem jak mnie wołasz, wiedziałem, że nie mogę Cię zostawić...
- Słyszałeś mnie? - powtórzyłam bezmyślnie.
- Tak.
Wstałam i pocałowałam go lekko w czoło.
- Tak Cię kocham... - łzy szczęścia napłynęły mi do oczu.
- Ja Ciebie bardziej. - uśmiechnął się szczerze.
Dwa dni później, w szkole, postanowiłam porozmawiać z Tiffany. Bałam się tej rozmowy, bo nawet na mnie nie patrzyła. Wiedziałam, że czuje do mnie żal i to ogromny, to było jasne. Na długiej przerwie odważyłam się do niej podejść :
- Cześć... - zaczęłam nieśmiało - Mogłabym z Tobą porozmawiać?
- Cześć. - odpowiedziała smutno. - Nie sądzę byśmy miały o czym rozmawiać...
- Proszę, porozmawiajmy... - nalegałam.
Podniosła się powoli z krzesła i wyszłyśmy na korytarz, siadając na ławce pod oknem, gdzie nikt się nie kręcił :
- O czym chciałaś ze mną rozmawiać? - spytała cicho.
- Chciałam... Cię przeprosić... - odpowiedziałam równie cicho co ona, nie potrafiąc wydusić z siebie wyższego dźwięku.
Nie odpowiedziała, więc postanowiłam kontynuować :
- Nie chciałam Cię zranić... Zdradzić naszej przyjaźni... - wzięłam głęboki oddech, po czym kontynuowałam - To uczucie... Było... Jest silniejsze ode mnie. - spojrzałam na nią nieśmiało.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. Wiem, że uczucia mogą się zmienić. - odpowiedziała ponuro.
- Jednak, mi nadal jest przykro, że wbiłam Ci nóż w plecy.
- Szczerze? To wolę by był z Tobą, niż z Jessicą. - uśmiechnęła się smutno.
- Więc... Wybaczasz mi? - spytałam z nadzieją.
- Tak.
- i... Wszystko między nami jest tak jak dawniej?
- Tego nie powiedziałam... - westchnęła - Wybacz, ale chyba nie potrafię dłużej się z Tobą przyjaźnić...
- Rozumiem... - odpowiedziałam smutno, po czym szybko spytałam - ...ale kiedyś będziemy mogły wrócić do przyjaźni? - patrzyłam na nią z nadzieją.
- Przepraszam, ale raczej nie. Nie potrafię patrzyć na Ciebie i Kima razem. Nie chcę na to patrzeć, więc proszę, zrozum mnie. - wstała po czym wróciła do klasy.
Siedziałam tak przez chwilę, myśląc o tym jak ją zraniłam. Jednak inaczej nie mogłam... Kim był dla mnie najważniejszy, nie mogłam z niego zrezygnować.
Kima wypisano do domu po 3-ech miesiącach. Każdego dnia, po lekcjach odwiedzałam go w szpitalu. Z każdym dniem kochałam go coraz bardziej, był dla mnie powodem do życia i centrum mego wszechświata. Gdy byłam z nim, czułam, że żyję pełnią życia, do życia nic więcej nie było mi potrzebne. Miałam nadzieję, że tak już będzie zawsze. Z Maxem i Tiffany się nie przyjaźniłam, prawie wcale nie rozmawialiśmy, ale nic nie mogłam na to poradzić, z Kima za nic w świecie bym nie zrezygnowała. Może to wredne, ale wolałam stracić ich, niż Kima. On był dla mnie najważniejszy.
Koniec.
Sorki, że ta część była taka nudna, ale nie miałam weny, a chciałam już skończyć to opowiadanie ;p
Mam nadzieję, że moje pierwsze i raczej ostatnie opowiadanie nie było aż takie złe?
Będę wdzięczna za opinie. ;p
aż mi się smutno zrobiło, że koniec, mimo że taki miły koniec :P
OdpowiedzUsuńjednak była ulga, że Kim żyje :D
I trochę wiary w siebie, bo dobra historia!
Domagam się kolejnego opowiadania!
Nie mogłabym go uśmiercić xD
UsuńKoniec? Nie! Ja chcę jeszcze! Najbardziej ich pierwszy raz ;) Mam nadzieję, że skusisz się napisać? ;) Pozdro ;)
OdpowiedzUsuńEee... 'Pierwszy raz'? Nie wiem... Trochę głupio mi pisać takie rzeczy + wtedy musiałabym zmienić bloga na 18+, a tego nie chcę, więc nie wiem...
UsuńNie no muszę przyznać, że potrafisz zaskakiwać ;D
OdpowiedzUsuńOstatnio się popłakałam jak Kim umarł, a tu taka niespodzianka ;)
Trochę mi głupio, ale dołączam się do komentarza wyrzej ;)
Cieszę się, że Cię zaskoczyłam xD
UsuńDlaczego koniec może ciąg dalszy ? Bardzo mi się PODOBAAA jest szansa że pociągniesz to opowiadanie dalej ? :)
OdpowiedzUsuńNie wiem... Jak na ten moment nie mam weny i lenistwo mnie opanowało ;p
UsuńNo, ale może kiedyś się skuszę na kontynuację, zobaczy się z czasem ;]
OMG!!! To jest wspaniałe! Wiedziałam,że go nie uśmiercisz! I wiesz co? Ten partowiec przepisze od mojego zeszytu z imaginami, jest on cudowny! Kocham Cię ; )
OdpowiedzUsuńMiło mi xD
UsuńNie wiedziałam, że może się aż tak spodobać xD
Kim, on żyje ;D
OdpowiedzUsuńSzkoda że to już ostatnia część tego opowiadania...
Czemu nie będziesz już chciała pisać opowiadań?! Dobrze Ci to wychodziło...
Lenistwo mnie opanowało + za dużo czasu to zajmuje ;p
UsuńNie pisałam wcześniej ponieważ chciałam przeczytać całość :D
OdpowiedzUsuńWiesz co za każdym razem czekałam na język, haha:) A tak serio bardzo fajne opowiadanie.
Padłam ze śmiechu kiedy przeczytałam hmnnn jak to było paluszkowa obietnica, haha takie miałam w podstawówce :D
Poza tym bardzo przyjemnie się czytało.
P.S. Piszesz, żeby jakby były błędy do pisać w części 5 i 6 do puki powinno być dopóki.
Nie mam swojego bloga, więc moja wiadomość będzie anonimowa, nie krytykuje cię więc dodaje anonimowa, ale dobrze wiesz kim jestem :P
Angel.
To znów ja sama się poprawiam: w P.S. nie miało być do tylko to :)
UsuńAaaa i chciałam się zapytać czy to miało być w Polsce, Korei czy Japonii?
Angel
Dzięki, zaraz poprawię na 'dopóki' xD
UsuńObojętnie gdzie. ;p
Dla mnie to nie ma znaczenia. xD